Jak widać ostatnimi czasy nic nie wrzucałam na bloga... Utknęłam z dziewczynami i nie wiedziałam, co dalej mam z nimi począć. Postanowiłam na tę chwilę je zawiesić i wszystko, co z nimi związane usunąć stąd (spokojnie, wszystko, co dotąd pisałam jest zapisane w specjalnym folderze :)).
Mam bardzo dużo pomysłów na nowe historie i mam zamiar je kontynuować właśnie tutaj :) Aż sama się ich boję, ale MAMA moim wsparciem ;)

PS. Myka nie jest żadną Miką, Majką czy czym tam jeszcze! To po prostu Myka! My-ka! Y! Nie I, Y!
Ma też ksywkę My - i tym razem nie jest to M-Y tylko My (moja po angielsku)

Dziękuję za uwagę

poniedziałek, 10 marca 2014

My First Angel (SPS) - 06


   Po przebudzeniu nie otwierałam oczu, cały czas czułam intensywny zapach mięty. Słyszałam dwa męskie głosy kłócące się o coś. Żaden nie chciał odpuścić. Brzmiały, jak dwa samce alfa walczące o samicę. Chyba nawet dużo się nie pomyliłam.
   - Musimy jej powiedzieć! Nie możemy tego trzymać w tajemnicy!
   - Ale jeżeli się dowie to będzie próbowała znowu popełnić samobójstwo!
   - To będziemy jej pilnować!
   - Już raz się prawie zabiła! Nie pamiętasz! Nie może się o tym dowiedzieć! To ją zniszczy…
   - Nawet jeśli, to nie mamy prawa utrzymywać tego w sekrecie! To w końcu jej życie, Ferr. Musisz to zrozumieć.
   „Niewiarygodne… Ferris powiedział tyle zdań…”
   Spróbowałam wstać i przy okazji otworzyć oczy. Nie dałam rady zrobić ani jednego, ani drugiego. Na domiar złego poczułam nagłą potrzebę korzystania z ubikacji oraz, co jest bardzo sprzeczne z moja potrzebą, wypić hektolitry wody.
   - Hej! – wychrypiałam przez zaciśnięte gardło.
   Żadnej reakcji. Kłótnia dalej trwała w najlepsze.
   „Nie dziwię się. Z takim cienkim głosem, kto niby miałby mnie usłyszeć”
   - Hej! – powtórzyłam, tym razem głośniej.
   Zapadła cisza. Jednak nie na długo, po chwili kłótnia rozpętała się na nowo. Przeturlałam się na bok, myśląc, że łóżko jest szeroki. Niestety, spadłam z niego. Upadek na podłogę otworzył mi oczy. Okazało się, że dzięki temu znajdowałam się bliżej drzwi. Siłą woli dźwignęłam się na nogi i podeszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam w porę się zorientowałam, że w moją stronę leci wazon i szybko zatrzasnęłam drzwi z powrotem. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Dotarło do mnie, że mógł to też być dźwięk tłuczonej czaszki, gdyby nie drzwi. Powoli otworzyłam je ponownie i wyściubiłam przez nie nos. Ferris i Zov stali wpatrzeni w drzwi.
   - W takim razie sam jej to powiedz. Wytłumacz, żeby nie próbowała się targnąć na swoje życie albo zamknij w piwnicy. Mnie nie obarczaj więcej tą odpowiedzialnością – warknął i wyszedł zamykając z hukiem drzwi frontowe.
   - O co chodzi? – zapytałam skołowana po pewnym czasie.
   Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
   - Chodź, pójdziemy zobaczyć, co tym razem puszczają w tym ogromnym pudle – ruchem głowy wskazał na ogromny telewizor. Wyciągną do mnie rękę.
   - Nie -  cofnęłam się zdecydowanie. – Chcę wiedzieć, o co tu chodzi. W końcu to ja zostałam porwana, a nie ty! – objęłam się ramionami.
   Popatrzył na mnie. Z oczu zniknęła mu radość. Westchną coś pod nosem i ruszył w stronę salonu. Tylko obserwowałam, kiedy rozwalił się na kanapie. Zza poduszki wyciągną pilota. Latał po kanałach, jak wariat. Dalej stałam w progu sypialni. Moich uszu dobiegły odgłosy walki.
   - No chodź, przecież nie będziesz tam stała cały czas – powiedział. – No wiem, że chcesz tu przyjść. Chodź! – zagarnął na mnie ręką. – No nie daj się prosić!
   Przyczłapałam do kanapy. Usiadłam na jej skraju, byle jak najdalej od niego. Prychnął pod nosem. Wszystkie mięśnie miałam napięte, a na każdy jego ruch się wzdrygałam. Z każdym ciosem na ekranie, relaksowałam się coraz bardziej. Aż w końcu przyjęłam podobną pozycję, co Zov.
   Zaczęły się reklamy.
   - Mógłbyś mi w końcu powiedzieć, o co wam chodzi? Chciałabym już iść do domu, wziąć prysznic i zgłosić was na policję. Moja lista zrobienia stu rzeczy przed śmiercią skróciła się do trzech – mruknęłam ziewając.
   - Wszystko w swoim czasie. Jeszcze się wszystkiego dowiesz. Na tę chwilę ciesz się wolnością umysłu – zatoczył łuk dłońmi.
   - To możecie mi wysłać list z więzienia. Ja zadzwonię na policję, was zamkną w jednej celi i napiszecie mi list, jak to się żyje z mordercami pod jednym dachem – powiedziałam z nadzieją w głosie. – Chciałabym was zobaczyć za kratkami w pomarańczowych strojach więziennych – rozmarzyłam się.
   - Nie, raczej pomarańcz to nie mój kolor. Gryzłby się z włosami – mrukną przyglądając się ich końcówkom.
   - To możecie mnie odstawić do domu, ja się nie pogniewam. Naprawdę. Nigdzie nie zadzwonię. Będę udawać nastolatkę obrażoną na cały świat, która postanowiła nie wracać do domu przez… Ile ja już tu siedzę?
   - Dwa dni.
   - …Przez dwa dni. Co ty na to? – zaproponowałam już trochę mniej przekonana moją szansą na ucieczkę.
   - Ja to może i bym cię wypuścił, ale Ferr mnie za to zabije. Więc lepiej zrezygnuj z planów ucieczki. I tak by Cię znalazł prędzej lub później.
   Kompletnie zrezygnowana przewiesiłam głowę przez oparcie kanapy.
   - To może chociaż prysznic?
   - Na wprost i w prawo. Obok drzwi frontowych. Nawet nie próbuj ich otwierać. Prędzej połamiesz sobie paznokcie, niż się dobierzesz do zamka.
   Wstałam i poszłam do łazienki. Przed zamknięciem drzwi uświadomiłam sobie, jak małe jest to pomieszczenie. Otworzyłam je na całą szerokość.
   - Mam prośbę! – krzyknęłam w głąb mieszkania.
   - Słucham!
   - Ja… Ja zostawię drzwi otwarte na oścież! Mógłbyś się nie kręcić w pobliży i mnie nie podglądać? Byłabym wdzięczna!
   - Haha! Podglądanie dziewczyn kiedy biorą prysznic jest moim męski obowiązkiem! – prawie słyszałam jego uśmiech.
   - Spróbuj tylko…
   - Dobra, dobra. Nawet się tyłka nie ruszę. Ech, kocham klaustrofobiczni.
   Poczułam, że mogę mu zaufać. O dziwo w łazience zmieścił się zlew, ubikacja, duża szafka przepełniona damskimi(!)  i męskimi kosmetykami, prysznic oraz wanna na ślicznych nóżkach przypominających lwie łapy z ostrymi pazurami. Pogrzebałam w szafce. Znalazłam w niej ręcznik. Zrzuciłam z siebie dres i napuściłam gorącej wody do wanny. Dolałam też miętowego płynu do kompieli.
   „Skoro mam tu trochę zabawić, muszę się przyzwyczajać do luksusu.”
   Kiedy wanna zapełniała się wrzątkiem, ja przyjrzałam się swojej twarzy w lustrze nad umywalką. Grzywka była wywinięta do góry. Nad prawą brwią miałam rozcięcie wielkości małego palca otoczone okropnym fioletowym siniakiem. Krew była roztarta po całej prawie połowie twarzy. Pewnie stało się to, gdy spała. Lewe ucho miało dziurki po ostrych zębach Ferris’a. Westchnęłam. Powoli weszłam do wanny. Położyłam się rozkoszując gorącem wody. Zanurzyłam się po samą szyję. Zmyłam z siebie zaschniętą krew. Umyłam dredy i rozkoszowałam się chwilą relaksu. Zapomniałam o tym, że jestem porwana, zamknięta w cudzym mieszkaniu z obcym facetem i siedzę w wannie z otwartymi no oścież drzwiami w nadziei, że nikt tu nie zajrzy, gdy nagle przypomniałam sobie o Wolbordzie.

   „Gdzie jesteś Wolbord?”


_________
Rozdział niesprawdzony!

My First Angel (SPS) - 05


   Zasłonił swe usta dłonią. Zrobił krok w moją stronę. Za szybko odsunęłam się na stołku barowym i wylądowałam na ziemi. Podbiegł do mnie. Odczołgałam się od niego, przez co uderzyłam głową w wysepkę. Podszedł jeszcze trochę bliżej. Ukląkł przede mną i delikatnie dotknął mojego czoła. Skrzywiłam się z bólu, gdy uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie mam ranę w tym miejscu. Patrzył na ranę w skupieniu. Okulary zjechały mu na czubek nosa. Poprawił je długim palcem. Docisnął lekko palce do rany. Przeszył mnie delikatny dreszcz. Usłyszałam szurnięcie, więc spojrzałam w górę. Przybyły położył się na blacie i patrzył na nas z góry.
   - Ferris, daj spokój. Dziewczyna się tylko niepotrzebnie stresuje – prychnął wstając do skwierczącej jajecznicy. – Kurde! Nie przeszkadza Ci, że jest lekko przypalona? Pewnie nie – odpowiedział na swoje pytanie.
   Dalej patrzyłam Porywaczowi Ferrisowi w oczy. Przebłysła w nich troska, podobnie jak wcześniej w szkole. Przybliżył twarz do mojej. Znieruchomiałam. Ustami delikatnie musną moją ranę, a językiem niepostrzeżenie po niej przejechał. Serce zaczęło mi bić mocniej, szybciej, jakby ono też chciało uciec. Wyprostował się bez pośpiechu cały czas patrząc w moje oczy. Na ustach zostało mu trochę mojej krwi. Nagle zapragnęłam ją wytrzeć. Wyciągną do mnie swoją rękę. Złapałam ją. Pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało w podzięce. Jego wzrok rozpromieniły iskierki radości. Zobaczyłam w nim dziecko z biednej rodziny, które właśnie dostało tabliczkę najlepszej czekolady. Rozpromieniony patrzył to na mnie, to Przybyłego.
   Pomógł mi z powrotem usiąść na stołku. Rozanielony spoczął obok mnie. Patrzyłam przed siebie i wierciłam na siedzeniu niemiłosiernie. Ciężko było mi czuć się w tej sytuacji komfortowo. Po chwili wylądowały przed nami talerze pełne żółtej breji. Mój towarzysz od razu zabrał się do jedzenia. Wygląd potrawy mu nie przeszkadzał. Chyba nawet mu smakowało. Nabrałam trochę na widelec. Okazało się, że jest przepyszna. Po mojej drugiej stronie usiadł Przybyły. Zawartość naszych talerzy znikła w ekspresowym tempie. Ferris zebrał je i zajął się zmywaniem.
   - Smakowało? – zapytał długowłosy.
   Pokiwałam głową. Nie mogłam odpowiedzieć, ponieważ usta miałam zapełnione jajecznicą.
   - To dobrze – uśmiechnął się szeroko. – A tak w ogóle to jestem Zov.  Ty podobno to Mika, zgadza się? – wyciągnął rękę w moją stronę.
   - Myka – poprawiłam i potrząsnęłam jego dłonią.
   - Dużo o tobie słyszałem od tego chłodnego typka – kiwnął głową w stronę Ferrisa. Ten się do nas odwrócił i uśmiechną. Mokre naczynia położył obok zlewu. Nie wycierał ich, co bardzo mnie zdziwiło, tylko położył i zostawił. Zauważyłam, że krew na jego ustach wyschła i popękała. Zapragnęłam ją zdrapać. Powstrzymał mnie tylko strach i kuchenna wysepka.
   Przeciągnęłam się.
   „Chyba na razie mi nic nie zrobią”
   - Co ja tu właściwie robię? – zapytałam.
   - Jak to co? Zostałaś porwana – uśmiechnął się Zov.
   - Tyle to i sama wiem. Ale czemu? Co ja znowu takiego zrobiłam? Nie mogliście po prostu przyjść powiedzieć: „ zadarłaś ze złą mafią, oddawaj pieniądze!” i byłoby po sprawie! Nie musieliście nikogo prywać!
   - Ferris, zobacz! Laska odzyskuje rezon! Haha! Dobre, dobre. A myślałem, że z niej taka cicha myszka – uśmiechnął się do mnie.
   - Sam jesteś cicha myszka – warknęłam. – Dalej nie odzyskałam odpowiedzi na pytanie. Czemu, u diabła, tu jestem? Czym zgrzeszyłam tym razem?
   - Tym kolczykiem, co go ukryłaś przed rodzicami… - mruknął patrząc w ścianę za moimi plecami.
   - Jak się ze mną rozmawia, to się na mnie patrzy! – podniosłam głos. Momentalnie na mnie spojrzał.
   - Myszka pokazuje pazurki – wyszczerzył się.
   - Nie drażnij się z nią – syknął Ferris.
    Nie wiadomo jak, ale od razu znalazł się przy mnie i odgrodził mnie od Zova ramieniem. Lekko zaskoczona cofnęłam się na krześle. Nie wiedziałam, że on stoi za mną. Plecami oparłam się o niego. Przycisną mnie do siebie jeszcze bardziej. Na skórze poczułam szybkie bicie jego serca. Byłam zdezorientowana…
   - Ferr, luzuj trochę. Tylko żartowałem – powiedział z uśmiechem.
   Byłam wściekła.
   „ Jak można tak unikać odpowiedzi na moje pytanie! Przecież zostałam porwana, więc chyba coś mi się należy?!”
   Nie histeryzuj tak słonko. Jeszcze wszystkiego się dowiesz.
   Sparaliżowało mnie (już któryś raz w tym dniu). Gotowało się we mnie.
   - Puść mnie… - warknęłam.
   Spojrzał na mnie, jakby nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
   - Puszczaj, ty porywaczu! – wrzasnęłam.
   Przysunął się jeszcze bliżej. Jego usta pełne ostrych zębów, niemalże dotykały mojego ucha. Przeszył mnie dreszcz na myśl o jego kłach zaciskających się wokół mojego narządu słuchu.
   - Nie rozumiem… - mruknął. Zov tylko się nam przyglądał.
   Zęby Ferrisa zbliżały się do mojego ucha. Byłam coraz bardziej przerażona. Poczułam jego ciepły oddech na cienkiej skórze. Po chwili zacisnął swoje zęby mocno. Pisnęłam. Nic nie rozumiałam. Najpierw się o mnie martwi, potem porywa, następnie ratuje przed docinkami Zova, a na koniec kryzie. Zaczynam tracić orientację. Zaciskał swoją szczękę coraz bardziej.
   - Rozkazuję Ci natychmiast mnie puścić! – wykrzyknęłam.
   Poczułam ciepło na uchu.
   - Ferris, puść ją. Ona Ci rozkazuje, tu nie ma żartów – mruknął Zov.
   Puścił mnie. Wstałam i zaczęłam się rozglądać za drzwiami.
   - Myka, spokojnie. Wszystko Ci wytłumaczymy, ale w swoim czasie. To nie takie łatwe – Zov próbował mnie uspokoić.
   - Nie! Ja nie chcę już nic wiedzieć. Po prostu mnie wypuśćcie! Nikomu nic nie powiem. Rodzice się martwią. Ja coś im nakłamię. Błagam! – zawyłam.
   - Z chęcią bym cię wypuści, ale nie mogę. Przykro mi.
   „Widzę!”
   Ruszyłam pędem w stronę utęsknionych drzwi.
   Nie tak szybko!
   Złapał za kark mnie tuż przed nimi. Uderzył moją głową tak mocno, że zrobiło mi się ciemno prze oczami.
   Przepraszam, ja nie chciałem…

   Straciłam przytomność.

_____________
Oczywiście rozdział niesprawdzony, bo jakby mogło być inaczej :)

piątek, 7 marca 2014

My First Angel (SPS) - 04

Obudziłam się na dużej, skórzanej kanapie. Nogi i ręce miałam rozwiązane, lecz mimo to pozostały na nich przetarcia. Dotknęłam ich i cicho syknęłam. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w wielkim i bogato wystrojonym lofcie. Spróbowałam wstać, niestety nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i szybko opadłam na sofę z powrotem. Gdy przestało mi wirować przed oczami uniosłam się lekko na łokciach. Spojrzałam przez okno znajdujące się pod sufitem. Było otwarte na oścież.
   „ To jest moja szansa!”
   Powoli wstawałam dalej. W końcu mogłam ustać na własnych nogach. W pośpiechu doczłapałam się do szafki stojącej pod obiektem mojej wolności. Sprawnie wsunęłam się na niewysoki mebel ze starego drewna. Strąciłam z niego jakieś malutkie zdjęcie. Wystraszyłam się, że zaraz ktoś przyjdzie. Z niespodziewaną łatwością dosięgłam do parapetu. Spróbowałam podciągnąć się na rękach. Przechyliłam się brzuchem przez nie i dotarło do mnie jak wysoko się znajduję. Co prawda mam okropny lęk wysokości.
   Nagle coś połaskotało mnie w bosą stopę. Ze strachu przeniosłam swój środek ciężkości na tę część ciała, która znajdowała się za oknem. Poczułam jak przechylam się przez nie i zaczynam spadać. Dredy obijały mi twarz, choć nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Byłam przerażone, jak małe dziecko w obliczu kłócących się rodziców. Czyjaś ręka gwałtownie złapała mnie za kostkę i wciągnęła mnie do środka.
   O nie kochanie, nigdzie się nie wybierasz. Nie beze mnie.
   Sparaliżowało mnie ze strachu. Zamknęłam oczy. Dałam się ściągnąć z komody i zanieść na kanapę. Gdy już mnie położono powoli otworzyłam oczy. Ukazały mi się usta rozciągnięte w szaleńczym uśmiechu z wystającymi ostrymi zębami. Na ten obraz od razu skuliłam się i odwróciłam do niego plecami. Wtuliłam twarz w skórzane oparcie. Palcami z nerwów zaczęłam ciągnąć za równo przyciętą grzywkę. Poczułam powiew zimna na karku. Usłyszałam szelest, a po chwili coś ciężkiego i ciepłego wylądowało na mnie. Wzdrygnęłam się.
   - Głupia… Myślałem, że będziesz ciekawsza… - mruknął.
   Zawstydzona skuliłam się jeszcze bardziej. Do moich uszu dobiegł cichy odgłos kroków stawianych na czarnych drewnianych panelach. Szurnięcie, skrzypnięcie i stukot otwieranej klapy pianina. Zdumiały mnie spokojne dźwięki. Rozpoznałam kilka naprawdę wyjątkowych utworów, które znał mało kto. Zastanawiało mnie, jak ktoś o tak ostrych zębach mógł grać tak delikatne nuty. Muzyka towarzyszyła mi, aż do momentu zaśnięcia, a nawet dłużej.


    Stałam na dachu wysokiego budynku. W niektórych miejscach brakowało dachówek. Spojrzałam w dół. Od razu zakręciło mi się w głowie. Odruchowo cofnęłam się od niebezpiecznej krawędzi. Uderzyłam o coś, chyba balustradę. Odwróciłam się by sprawdzić czy jest jakieś zejście. Desperacko szukałam wzrokiem za schodami, drzwiami liną – czym kol wiek, co sprowadziłoby mnie bezpiecznie na dół. Na jednej z krawędzi zauważyłam wieżyczkę, a na niej kamiennego gargulca. Zorientowałam się, że stoję na dachu najwyższej katedry w kraju.
   - POMOCY! – krzyknęłam przerażona.
   - Nikt Ci nie pomoże. Sam o to zadbałem! – usłyszałam. Zanim zostałam popchnięta przez dwie duże ręce spostrzegłam wysokiego mężczyznę z szerokim psychotycznym uśmiechem ukazującym rząd ostrych zębów.
   To musiał być ten chłopak od ławki, okularów, gorsetu i porwania.
   On chce mnie…

   - Wstawaj! Ile można spać?! Ach, ci ludzie! – usłyszałam warczenie i ktoś szturchnął mnie stopą w plecy. – O laska! Idź się zobacz w lustrze! Haha! – ktoś się ze mnie śmiał, gdy usiadłam lekko nieprzytomna. Popatrzyłam na nowego przybysza. Był bardzo wysoki podobnie, jak ten, który mnie porwał. Wystraszona wcisnęłam się w ramię kanapy. – O Jezu! Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć! – Przysunął się i od razu odsunął tak, że jego długie włosy zasłoniły mu twarz. Już chciałam zacząć ciągnąć moją grzywkę, ale zorientowałam się iż nie mam jej na czole. A to znaczy, że... Moja grzywka była w istnym nie ładzie!
   - Eek! – pisnęłam.
   Przybysz uśmiechnął się do mnie przymilnie. O dziwo nie zobaczyłam jego ostrych zębów. Podszedł do mnie i wyciągną swoje długie ręce w moja stronę. Zdezorientowana tylko patrzyłam na niego. Potraktował to jako pozwolenie do dalszego działania. Jedną ręką złapał mnie pod kolanami, a drugą za plecami. Sapnęłam spłoszona. Przyciągną mnie do siebie stanowczo, mimo że strasznie się wierciłam w celu uwolnienia.
   - Nie wierć się tak, bo upadniesz- powiedział ze śmiechem.
   Nie słuchałam go, tylko patrzyła na okno zamknięte na kłódkę. Zrezygnowana rozluźniłam napięte do granic możliwości mięśnie i opadłam w jego ramiona. Zanim odwróciłam głowę dostrzegłam jeszcze zdjęcie, które prawdopodobnie spadło z mojej winy. Przedstawiało stojących pięciu mężczyzn o podobnym wzroście. Wszyscy byli bardzo wysocy. Wyglądało na to, że są sobie bliscy. Niewiadomo czemu, ale się uśmiechnęłam. Był na nim Porywacz i Przybyły. Przybyły  przycisną mnie do siebie jeszcze bardziej. Miał na sobie podartą koszulkę z wyciętym głębokim dekoltem, przez co policzkiem szorowałam po jego nagim torsie. Był bardzo… zimny.
   Przeniósł mnie do kuchni i posadził na wysokim stołku barowym przy wysepce.
   - Na co miałabyś ochotę? – zapytał podchodząc do lodówki. – Właśnie zrobiłem zakupy, więc jest prawie wszystko.
   Siedziałam cicho i rozglądałam dookoła.
   - Korzystaj póki możesz – zachęcał mnie dalej.
   - Nie jestem gło… - zaczęłam stanowczo, lecz przerwało mi burczenie mojego brzucha.
   Krztusił się swoim śmiechem, ale mimo wszystko próbował się opanować. Kiedy w końcu mu się udało, zapytał:
   - Jajecznica?
   Zrezygnowana pokiwałam głową.
   Przybyły cały czas gadał. Nie słuchałam go ani przez chwilę. Cały czas obserwowałam, co robi w obawie, że dorzuci do jedzenia jakąś truciznę. Nagle poczułam taki sam chłód na karku, jak wcześniej. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał Porywacz z tym okropnym uśmiechem na ustach.

   Przypomniałam sobie swój sen…

____________
Uwaga!
Rozdział niesprawdzony!

piątek, 21 lutego 2014

My First Angel (SPS) - 03

   Zdążyłam przeczytać całą książkę i przetłumaczyć Willemu, niektóre poematy, gdy przyszła reszta znajomych z ruin. Dziś mieliśmy po prostu pogadać bez żadnych narkotyków, rytuałów czy też alkoholu. Niestety nie zapowiadało się na to. Towarzystwo przyszło już lekko podchmielone. Kiedy Will to zobaczył od razu wstał i podszedł do laski jointem w ręce. Skrzywiłam się trochę. Nigdy nie lubiłam tej strony ludzi z ruin. Wszyscy chcieli tylko pić. Nikomu nie zależało specjalnie na rozmowie. Mimo to prawie wszyscy dobrze się znaliśmy i często urządzaliśmy tu sobie mały pokaz tańca.
   - Hej! My! Zatańczymy? – zawołała dziewczyna od jointa.
   Uśmiechnęłam się.
   - Pewnie! – szybko wstałam.
   Ktoś puścił mieszankę MSI z telefonu. Uwielbiałam ich. Dziewczyna złapała mnie za rękę i zakręciła mną piruet. W odpowiedzi puknęłam ją biodrem. Po chwili znalazłyśmy wspólny rytm i zaczęłyśmy chichotać z min niektórych młodych mężczyzn. Nie musiałyśmy czekać długo by przyłączyły się do nas inne dziewczyny. Chłopcy zwariowali. Przed nimi kłębiły się śliczne dziewczyny próbujące być, jak wampirzyce. Musiało nam to wychodzić całkiem nieźle, ponieważ uśmiechy na ich twarzach były coraz szersze. W końcu przyłączyli się i pierwsi śmiałkowie. Jeden podszedł i do mnie, ale szybko odbił mnie kolejny. Nie mogłam sobie nawet spokojnie potańczyć. Ktoś pociągnął mnie za dreda. Odwróciłam się by sprawdzić, o co chodzi.
   - Idziemy… Jestem głodny! – powiedział Wolbord.
   - Nie widzisz, że próbuję zapomnieć o tobie i wszystkim, co z tobą związane?!
   - Już dość. Jestem głodny, a jeżeli ja to ty też! Idziemy!
   Odwróciłam się bez słowa i cmoknęłam swojego partnera. Odszukałam w tłumie Willego i puściłam do niego oko. Przeszłam przez tłum obijających się o siebie ciał. Złapałam za torbę i po cichu zaczęłam się oddalać. Dopiero przed domem poczułam, jaka jestem głodna. Pchnęłam drzwi, jak zwykle otwarte.
   Mieszkanie było puste. Rodzice pewnie poszli na kolację albo coś podobnego. Popędziłam do kuchni. Z jakiejś szafki wyciągnęłam ciasteczka. Wolbord postawił wodę na herbatę.
   „No proszę, jednak potrafi być przydatny”
   - Głupia… - mruknął, a w tym samym czasie głośno zaburczało nam w brzuchach.
   - Sorry… Ale chyba dzisiaj nie chce mi się robić kolacji, a tym bardziej obiadu. Ciasteczko? – zapytałam machając mu przed nosem otwartym już opakowaniem.
   Westchnął coś pod nosem, ale mimo to wziął ciastko. Z innej szafki wyciągnęłam dwa kubki i włożyłam do nich saszetki z truskawkową herbatą – jedyną jaka jest dostępna w tym domu. Zalał je milcząc, podał mi jeden, drugi natomiast chwycił w obie ręce i wypił jednym tchem. Wrzątek. Często tak robił, ale nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Wszystko zagryzł kolejnym ciastkiem. Upiłam malutki łyczek i patrzyłam na niego. Przeszedł koło mnie by włączyć telewizor w salonie.
   - Śmierdzisz! – krzyknęłam. – Mógłbyś się w końcu umyć! Zrobiłbyś coś porządnego dla środowiska!
   Nic nie odpowiedział. Znowu siedział cicho.
   - Wolbord, no co jest? Jakiś cichy ostatnio jesteś. Zazdrosny? Zły? O co chodzi?
   Przełączył na jakiś kanał z całującą się parką na pierwszym panie. Oho, zaraz skończą w łóżku.
   - Zachowujesz się jak głupia, obrażona nastolatka – mruknęłam. – Masz okres czy może jakieś inne gówno?
   - Zamknij się…
   „O! Jest jakaś reakcja”
   - Jesteś beznadziejna…
   - Idiota!
   Odwróciłam się i poszłam na piętro, do swojego pokoju. Był… przyzwoity. Starałam się w nim trzymać porządek, niestety nigdy mi to nie wychodziło. Na półkach od zawsze stało mnóstwo książek, a pod łóżkiem leżała brudna bielizna. Popatrzyłam na ściany zapisane cytatami, tekstami piosenek i wierszami. Westchnęłam i padłam na łóżko.
   „Czemu akurat ja?”
   Westchnęłam. Sięgnęłam ręką w stronę laptopa spoczywającego w nogach łóżka. Włączyłam go i poczekałam ruski rok, aż w końcu zdecyduje się w pełni odpalić. Zanim załadowała się moja poczta zdążyłam rozwiązać gorset, zdjąć wszystkie niepotrzebne ciuchy i wskoczyć w „roboczy” dresik. Dostałam wiadomość od Willa. Pytał czemu tak szybko sobie poszłam. Zachęcał mnie do powrotu, pisząc, że dopiero wszystko się rozkręca. Mruknęłam coś pod nosem. Szybko odpisałam, że nie mam najmniejszej ochoty już nigdzie dziś wychodzić, że jestem już w piżamie i mam zamiar przeczytać kolejną książkę. Ten natychmiast odpisał, że szkoda, ale trudno, może następnym razem. Prychnęłam zdegustowana tą jakże szybką zmianą zdania i ze stoickim spokojem czekałam, aż załadują się kolejne strony w przeglądarce. Pogrzebałam jeszcze trochę w sieci, jak zwykle nie znalazłam niczego, co przykułoby moją uwagę. Zrezygnowana odstawiłam laptop na parapet, włączyłam swoją ulubioną play listę pełną przeróżnych piosenek i utworów.
   Zwlekłam się z łóżka i zaczęłam poszukiwania mojego jedynego lakieru do paznokci. Oczywiście zniknął w otchłani mojej jaskini.
   - Myka… - usłyszałam jęknięcie Wolborda.
   - Nie teraz, nie widzisz, że jestem zajęta? – warknęłam przerzucając stertę brudnych skarpetek na drugą stronę pomieszczenia.
   Do moich uszu dobiegło stuknięcie stawianego lakieru na biurku.
   - Tego szukasz? – zapytał chłopak od ławki, okularów i gorsetu.
   - Tak dzięki… Chwila… Co ty tu, u diabła, robisz?!
  Zapadła cisza.
„Skąd wie, że tu mieszkam?! Czemu nie usłyszałam, jak tu wchodził?! Gdzie, do jasnej Anielki, jest Wolbord kiedy go potrzebuję?!”
   - No cóż… - mruknął. Po chwili uśmiechnął się piekielnie ukazując swoje ostre zęby.
   - O, co chodzi… - pisnęłam.
   Uśmiechnął się szerzej. Zza pleców wyciągną ciemną chustę. Zasłonił mi nią oczy. Zaczęłam się szamotać. Chyba uderzyłam go w brzuch, ponieważ syknął przeciągle.  Odwrócił mnie szybko i pchnął. Uderzyłam głową o ciężką ramę łóżka. Zaskomlałam z bólu. Próbowałam go kopnąć w nogę. Niestety, widocznie stał w rozkroku. Mocno złapał mnie za nadgarstki.
   „Pewnie zostanie mi po tym siniak…”.
   I to nie jeden…, syknął głos w mojej głowie. Nie był to głos Wolborda, lecz…
   Związał mi ręce i nogi. Podniósł, a mnie zakręciło się w głowie. Już nie wiedziałam, którą stronę pokoju jestem odwrócona twarzą. Przerzucił mnie sobie przez ramię. Jego chudy bark wbijał mi się w żołądek. Ruszył gdzieś, chyba w stronę drzwi. Miauknęłam coś o tym, że zaraz zwrócę herbatę i stare ciastka. W odpowiedzi podrzucił mnie na ramieniu, przez co uderzyłam głową ponownie, tym razem w sufit.
   „Pięknie, chyba właśnie zostałam porwana.”
   Poczułam podmuch zimnego powietrza na gołych łopatkach, przeszył mnie dreszcz. Usłyszałam ciche kliknięcie. Sekundę później leżałam z nogami i rękami wygiętymi pod dziwnym kątem na tylnym siedzeniu samochodu. Wnętrze było przesiąknięte ostrym zapachem mięty i starymi książkami.

   Ruszył z piskiem opon i zawiózł mnie w nieznane.

___   ___   ___
Rozdział niesprawdzony.
Opis postaci

czwartek, 30 stycznia 2014

My First Angel (SPS) - 02

   Włóczyłam się po mieście bez celu. Zajrzałam do księgarni, ale na półkach dalej stały te same powieści. Niczego nowego. Niczego zaskakującego. Niczego, czego nie miałabym już w domu. Byłam też w kawiarni, a Wolbord cały czas podążał za mną. O dziwo nic nie mówił. Zamówiłam kawę na wynos i poszłam odwiedzić swoje ulubione miejsce. Nie był to mój dom lub dom kogoś innego. To zwykłe ruiny po jakimś małym zameczku na obrzeżach miasta. Często spotykałam tam osoby o zainteresowaniach podobnych do moich. Tym razem było całkiem pusto, co mnie ucieszyło. Usiadłam pod resztką ściany z kominkiem. Pociągnęłam duży łyk z papierowego kubka. Z torby wyciągnęłam książkę ze stoma poematami karuty. Znałam język japoński, więc mogłam sobie pozwolić na przeczytanie oryginału. Lektura wciągnęła mnie bez końca. Nie czytałam jej pierwszy raz ani nie drugi. Mój egzemplarz został zakupiony prosto z księgarni, mimo to wyglądał jak po wojnie. Uwielbiałam czytać poematy i wyobrażać sobie w jakich okolicznościach musiały zostać napisane. Jak wyglądał ich autor.
   - Widzę, że znowu to samo - mrukną ktoś za mną. Aż podskoczyłam.
   - Nie strasz mnie tak, Will! – powiedziałam z uśmiechem.
   Przybysz siadł koło mnie i napił się mojej kawy, na co tylko prychnęłam. Wolbord stał naprzeciwko i patrzył. Dalej się do mnie nie odzywał.
   - Co tu robisz? – zapytałam. – Czyżbyś ty, najpilniejszy uczeń w okolicy z najwyższą średnią mieście, zerwał się z lekcji? – powiedziałam patrząc na jego minę. Jego brązowe oczy błysnęły.
   - Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś. Więc sobie pomyślałem, że wpadnę i sprawdzę czy cię tu znajdę – uśmiechnął się. – Widzę, że niepotrzebnie się martwiłem… - mruknął zaglądając mi przez ramię.
   Lubiłam Willego, był moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się przez Internet. Spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Siedzieliśmy przy stolikach obok swoich i wymienialiśmy się mailami. W końcu zapytał się gdzie jestem i, co robię, a ja odpisałam, że siedzę w jedynej kawiarni w mieście, na co on od razu odpisał, że robi to samo.  Odwróciliśmy się w tym samym czasie, by pójść po kolejną kawę. Przez przypadek zerknęliśmy sobie przez ramiona. Było to jedno z najzabawniejszych spotkań w moim życiu.
   - Widzisz. Tylko niepotrzebnie ominęła cię kolejna powalająco ciekawa lekcja historii naszego społeczeństwa – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
   - Czyżbyś za mną nie tęskniła? – zapytał udając smutnego.
   - Ani trochę.
   - Auć! – udał, że ktoś przebił jego serce strzałą.
   Popatrzyłam na jego wygibasy i wróciłam do lektury. Prychnął z oburzeniem, przez co zaczęłam się śmiać. Pstryknął mnie w nos z urażoną miną. Nie było mi już tak do śmiechu. Dostał ode mnie mocnego kuksańca. Obrażony wstał i zabrał moją kawę, wypił do samego końca dbając by nie pozostawić ani kropelki. Pusty kubek postawił na murku. Szybko wstałam. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko wypił prawie pełny kubek kofeiny. Musiałam to sprawdzić.
   Kubek faktycznie był pusty. Na dnie nie zastała nawet kropelka. Chciałam dźgnąć go palcem pod zebra, ale złapał mnie za rękę i wyciągnął ją w górę. Splótł swoje palce z moimi. Drugą dłoń położył na moich plecach. Już wiedziałam, o co chodzi, więc wolną rękę oparłam na jego ramieniu. Zrobił krok do przodu, przez co zmusił mnie do cofnięcia się. Powoli zaczęliśmy tańczyć, a ja dałam Willowi prowadzić. Sprawnie omijaliśmy ruiny. Spojrzałam nad jego ramieniem i zobaczyłam niezadowolonego Wolborda z jonitem w dłoni.
   - Tylko nie podepcz mu palców… - mrukną wydmuchując jednocześnie dym.
   Zignorowałam go.
   Bardzo lubiłam tańczyć, a szczególnie z Willem. Wykonałam obrót. Zaśmiałam się, a on przyciągnął mnie do siebie z powrotem. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Dmuchnęłam mu w czoło w celu pozbycia się grzywki zasłaniającej jego oczy. Mruknął jakieś podziękowania. Nie zdążyłam ich zrozumieć, bo odchylił mnie mocno do tyłu. Pisnęłam z zaskoczenia. Prawie zderzyłam się ze murkiem.
   - Czyżbyś mi nie ufała? – zapytał.
   Poczułam jakby ktoś wpatrywał się w mój kark. Ale nie tak, jak Wolbord. Zignorowałam to.
   W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko krzywo. Sapną i zakręcił mną. Ponownie się zaśmiałam. Miałam zrobić wymach nogą, ale niestety potknęłam się o jakiś kamień i wylądowałam na ziemi, jak długa. Will natomiast został pchnięty przeze mnie i zaskoczony klapnął na murku.
   Chwila ciszy w celu zrozumienia, co się przed chwilą stało. Wybuchnęliśmy śmiechem prawie w tym samym czasie. Zaczęłam się turlać po trawie. Will padł koło mnie. Przyciągnął do siebie. Sporo osób, które nas nie znają, bierze nas za parę. Znajomi z ruin często dokuczają nam z tego powodu, ale nam to nie przeszkadza. Jesteś tak dobrymi przyjaciółmi, mimo iż poznaliśmy się przez sieć. Mało prawdopodobne żeby nasz stosunki zmieniły się w coś bardziej zaawansowanego.
   „Mam szczerą nadzieję, że zostanie już tak zawsze”
   - Możesz sobie marzyć do woli… - Wolbordowi zdecydowanie coś dziś nie pasowało.
   Dalej go ignorowałam.
   - Phi… - prychnął wspinając się na drzewo.
   Długo się tak jeszcze śmialiśmy i chichraliśmy. Gdy emocje w końcu opadły, podczołgałam się do książki bezceremonialnie zostawionej na ziemi. Wróciłam do zaciekawionego Willa i ponownie położyłam się obok niego, tym razem opierając głowę na jego klatce piersiowej. Nie zdziwiło go to, często tak tu leżeliśmy. Zaczęłam czytać poematy na głos. Niektóre czytałam, jakbym była lektorem czytającym karty w ciągu ważnej rozgrywki, a inne po prostu mówiłam.
  - Takasago go onoe no sakura sakinikeri toyama no kasumi tatazu mo aran*… – przeczytałam jeden z moich ulubionych. Zatrzymałam się przy nim na chwilę. Jak zwykle nie dokończyłam podpisu autora.
   - Lubisz go, co? – Zapytał Will i tym samym wyrwał mnie z transu.
   - Aż tak bardzo to widać? – zapytałam nie specjalnie zainteresowana odpowiedzią.
   - Mhm – mrukną tylko, ponieważ zauważył brak mojego zainteresowania tematem. Uśmiechnęłam się, gdy dotarło do mnie jak dobrze mnie zna.
   Poczułam, że ktoś nas obserwuje. Znowu.
   …uprzedni radca stanu średniego stopnia Masafusa..., dopowiedział jakiś głos w mojej głowie. Brzmiał znajomo, nie wiedziałam tylko skąd go znam.
   Lekko zdziwiona i wytrącona z równowagi, ponownie to zignorowałam.
 ___

* 73 poemat autorstwa Oe no Masafusa.

___   ___   ___
Zauważyłam, że rozdziały piszę coraz to krótsze. Mam nadzieję, że z czasem się wydłużą. 
Uwaga!
Rozdział niesprawdzony! 

środa, 29 stycznia 2014

My First Angel (SPS) - 01

My First Angel
(Sadist, Psycho, Schizophrenia)


1
   Zawsze dobrze się uczyłam…
   Zawsze dbali o mnie rodzice…
   Zawsze otaczali mnie przyjaciele…
   Zawsze dostawałam wszystko, co chciałam…
   Zawsze wierzyłam w swojego Anioła Stróża…


   - …Myka… Pst, Myka! – ktoś dźgnął mnie łokciem pod żebra. – Nauczycielka coś od ciebie chce…
   - Już idę… - mruknęłam zaspana.
   Miałam taki piękny sen. Byłam w domku na drzewie i nie było, żadnego Wolborda, którego widziałam tylko ja, żadnego jego gadania, które słyszałam tylko ja i żadnego jego smrodu, który czułam tylko ja.
   - Myka! – Tym razem szturchnięcie zdecydowanie pchnęło mnie w stronę biurka.
   Wstałam więc i powoli odgarniając swoje długie ciemnoniebieskie dredy z ramion ruszyłam do nauczycielki. Matematyczka popatrzyła na mnie z niesmakiem. Przeczesałam grzywkę palcami.
   - Moja droga, czy możesz łaskawie rozwiązać to zadanie na tablicy? – wskazała palcem na jedno z zadań, nad którym nie jeden mocny by się załamał.
   - Ależ oczywiście, proszę pani.
   Złapałam za kredę równocześnie ciągnąc się za równo przyciętą grzywkę. Rozwiązanie go w głowie zajęło mi może trochę ponad minutę. Wynik starannie zapisałam kredą i ruszyłam w stronę swojej ławki. Nauczycielka chyba coś mruknęła pod nosem, że dobrze, że mogę już iść, ale ja jej nie słuchałam. Nagle przede mną wyrósł Wolbord.
   - Coraz szybciej rozwiązujesz te trudne równania – mówiąc dmuchał swoim cuchnącym oddechem.
   - Zejdź mi z drogi – mruknęłam bardzo cicho. Jeśli ktoś mnie usłyszy będę miała problemy.
   - Nie denerwuj się, kochanie…
   - Wolbord… Proszę… - syknęłam.
   - No dobrze, ale w domu oddasz mi swój obiad.
   „Ale ty nie jesz…”
  
   Próbowałam umościć się wygodnie na drewnianym krześle. Zostało jeszcze dwadzieścia minut do końca lekcji – później się zrywam. Podparłam brodę o nadgarstek i znowu spróbowałam odpłynąć do krainy snów. Ktoś mocno ścisnął moje ramię. Spojrzałam w stronę ręki z brudnymi paznokciami.
   - Wolbord, proszę. Nie teraz…
   - Kolacja też jest moja… - mruknął dmuchając swoim śmierdzącym oddechem.
  - Myka? Co z tobą? - Chłopak, który szturchnął mnie wcześniej patrzył na mnie zdziwiony. Spoglądał na mnie nad oprawkami swoich okularów. Dalej marszczyłam nos i patrzyłam na obrzydliwą łapę trzymającą mnie za ramię.
   - Wszystko w porządku – mruknęłam.
   - Nie wyglądasz najlepiej…
   Momentalnie przestałam marszczyć nos.
   - Wszystko ze mną w porządku! Jestem normalna! – powiedziałam, żeby bardziej przekonać siebie.
   Dopiero teraz spojrzałam mu w oczy. Wyglądał na naprawdę zmartwionego.
   - Przepraszam… Ostatnio mam straszne wahania nastrojów… - pociągnęłam się za grzywkę.
   - Nic się nie stało…
   Ponownie zaczął rozwiązywać zadania, które ja już dawno miałam za sobą. Co jakiś czas zerkał na mnie. Położyłam się na ławce i myślałam o niczym. W końcu zadzwonił dzwonek. Szybko chwyciłam za torbę i wybiegłam z klasy nie czekając nawet na pracę domową – i tak mam przerobione już pół podręcznika. Wbiegłam do łazienki oraz zablokowałam drzwi. Stanęłam przed lustrem. Przyjrzałam się swojej tali.
   „Gorset można jeszcze trochę ścisnąć”
   Rozwiązałam kokardkę znajdująca się na plecach , złapałam za sznurki i zaczęłam mocno ciągnąć.
   - Może pomóc?
   Spojrzałam w lustro, a za mną stał chłopak od ławki.
   - Jak ty tu…
   - Nie dość, że muszę się o ciebie martwić, to nawet drzwi nie potrafisz porządnie zamknąć – mruknął przejmując ode mnie sznurki.
   Popatrzyłam na jego odbicie w lustrze nieco przerażona. Byłam pewna, że zamknęłam je porządnie… Pociągnął za sznur stanowczo i zaczął wiązać kokardkę. W tali straciłam kolejne kilka centymetrów. Niektórzy na mój widok boja się, że mogę się w każdej chwili złamać, a co dopiero teraz.
   - NIKT ci nie karze się o mnie martwić – powiedziałam z naciskiem.
   - Skoro tak… - pstryknął mnie palcem w pancerz i wyszedł.
  Bardzo mnie to zdziwiło, ponieważ nie wyglądał na takiego, co się tak łatwo poddaje. Nauczyciel dyżurujący dziwnie się na niego popatrzył. Już miał do niego podejść i zrobić mu burę, lecz okularnik spojrzał mu w oczy i coś mruknął. Ten uśmiechnął się do niego i natychmiast odszedł by złapać ucznia próbującego wyskoczyć przez okno w celu uniknięcia pytania z chemii.
   „Zadziwiające”
   Wyszłam z łazienki i niepostrzeżenie przemknęłam do drzwi wejściowych. Uśmiechnęłam się przymilnie do woźnego pilnującego, by każdy śmiałek, któremu przyszło do głowy zwianie z lekcji, tracił wiarę i wracał pod klasę ze spuszczoną głową. Spojrzał na mnie i tylko kiwnął na pożegnanie. Była między nami taka niepisana umowa. Ja będę znikała po kryjomu, a on będzie udawał, że nic nie widzi. Musze mu tylko od czasu do czasu pomagać ze sprzątaniem klas. Ten woźny to naprawdę równy gość.
   Przechodziłam już przez główną bramę, gdy jakaś nauczycielka zawołała.
   - Ej! Gdzie ty się wybierasz?!
   Ruszyłam pędem, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej strony ulicy.
   „A mogłam uciec przez łazienkowe okno…”


___   ___   ___
Taki mój kolejny pomysł. Wpadł mi do głowy kawał czasu temu, ale jakoś nie miałam chęci go zrealizować (na czas raczej narzekać nie mogę... ;))