Jak widać ostatnimi czasy nic nie wrzucałam na bloga... Utknęłam z dziewczynami i nie wiedziałam, co dalej mam z nimi począć. Postanowiłam na tę chwilę je zawiesić i wszystko, co z nimi związane usunąć stąd (spokojnie, wszystko, co dotąd pisałam jest zapisane w specjalnym folderze :)).
Mam bardzo dużo pomysłów na nowe historie i mam zamiar je kontynuować właśnie tutaj :) Aż sama się ich boję, ale MAMA moim wsparciem ;)

PS. Myka nie jest żadną Miką, Majką czy czym tam jeszcze! To po prostu Myka! My-ka! Y! Nie I, Y!
Ma też ksywkę My - i tym razem nie jest to M-Y tylko My (moja po angielsku)

Dziękuję za uwagę

piątek, 21 lutego 2014

My First Angel (SPS) - 03

   Zdążyłam przeczytać całą książkę i przetłumaczyć Willemu, niektóre poematy, gdy przyszła reszta znajomych z ruin. Dziś mieliśmy po prostu pogadać bez żadnych narkotyków, rytuałów czy też alkoholu. Niestety nie zapowiadało się na to. Towarzystwo przyszło już lekko podchmielone. Kiedy Will to zobaczył od razu wstał i podszedł do laski jointem w ręce. Skrzywiłam się trochę. Nigdy nie lubiłam tej strony ludzi z ruin. Wszyscy chcieli tylko pić. Nikomu nie zależało specjalnie na rozmowie. Mimo to prawie wszyscy dobrze się znaliśmy i często urządzaliśmy tu sobie mały pokaz tańca.
   - Hej! My! Zatańczymy? – zawołała dziewczyna od jointa.
   Uśmiechnęłam się.
   - Pewnie! – szybko wstałam.
   Ktoś puścił mieszankę MSI z telefonu. Uwielbiałam ich. Dziewczyna złapała mnie za rękę i zakręciła mną piruet. W odpowiedzi puknęłam ją biodrem. Po chwili znalazłyśmy wspólny rytm i zaczęłyśmy chichotać z min niektórych młodych mężczyzn. Nie musiałyśmy czekać długo by przyłączyły się do nas inne dziewczyny. Chłopcy zwariowali. Przed nimi kłębiły się śliczne dziewczyny próbujące być, jak wampirzyce. Musiało nam to wychodzić całkiem nieźle, ponieważ uśmiechy na ich twarzach były coraz szersze. W końcu przyłączyli się i pierwsi śmiałkowie. Jeden podszedł i do mnie, ale szybko odbił mnie kolejny. Nie mogłam sobie nawet spokojnie potańczyć. Ktoś pociągnął mnie za dreda. Odwróciłam się by sprawdzić, o co chodzi.
   - Idziemy… Jestem głodny! – powiedział Wolbord.
   - Nie widzisz, że próbuję zapomnieć o tobie i wszystkim, co z tobą związane?!
   - Już dość. Jestem głodny, a jeżeli ja to ty też! Idziemy!
   Odwróciłam się bez słowa i cmoknęłam swojego partnera. Odszukałam w tłumie Willego i puściłam do niego oko. Przeszłam przez tłum obijających się o siebie ciał. Złapałam za torbę i po cichu zaczęłam się oddalać. Dopiero przed domem poczułam, jaka jestem głodna. Pchnęłam drzwi, jak zwykle otwarte.
   Mieszkanie było puste. Rodzice pewnie poszli na kolację albo coś podobnego. Popędziłam do kuchni. Z jakiejś szafki wyciągnęłam ciasteczka. Wolbord postawił wodę na herbatę.
   „No proszę, jednak potrafi być przydatny”
   - Głupia… - mruknął, a w tym samym czasie głośno zaburczało nam w brzuchach.
   - Sorry… Ale chyba dzisiaj nie chce mi się robić kolacji, a tym bardziej obiadu. Ciasteczko? – zapytałam machając mu przed nosem otwartym już opakowaniem.
   Westchnął coś pod nosem, ale mimo to wziął ciastko. Z innej szafki wyciągnęłam dwa kubki i włożyłam do nich saszetki z truskawkową herbatą – jedyną jaka jest dostępna w tym domu. Zalał je milcząc, podał mi jeden, drugi natomiast chwycił w obie ręce i wypił jednym tchem. Wrzątek. Często tak robił, ale nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Wszystko zagryzł kolejnym ciastkiem. Upiłam malutki łyczek i patrzyłam na niego. Przeszedł koło mnie by włączyć telewizor w salonie.
   - Śmierdzisz! – krzyknęłam. – Mógłbyś się w końcu umyć! Zrobiłbyś coś porządnego dla środowiska!
   Nic nie odpowiedział. Znowu siedział cicho.
   - Wolbord, no co jest? Jakiś cichy ostatnio jesteś. Zazdrosny? Zły? O co chodzi?
   Przełączył na jakiś kanał z całującą się parką na pierwszym panie. Oho, zaraz skończą w łóżku.
   - Zachowujesz się jak głupia, obrażona nastolatka – mruknęłam. – Masz okres czy może jakieś inne gówno?
   - Zamknij się…
   „O! Jest jakaś reakcja”
   - Jesteś beznadziejna…
   - Idiota!
   Odwróciłam się i poszłam na piętro, do swojego pokoju. Był… przyzwoity. Starałam się w nim trzymać porządek, niestety nigdy mi to nie wychodziło. Na półkach od zawsze stało mnóstwo książek, a pod łóżkiem leżała brudna bielizna. Popatrzyłam na ściany zapisane cytatami, tekstami piosenek i wierszami. Westchnęłam i padłam na łóżko.
   „Czemu akurat ja?”
   Westchnęłam. Sięgnęłam ręką w stronę laptopa spoczywającego w nogach łóżka. Włączyłam go i poczekałam ruski rok, aż w końcu zdecyduje się w pełni odpalić. Zanim załadowała się moja poczta zdążyłam rozwiązać gorset, zdjąć wszystkie niepotrzebne ciuchy i wskoczyć w „roboczy” dresik. Dostałam wiadomość od Willa. Pytał czemu tak szybko sobie poszłam. Zachęcał mnie do powrotu, pisząc, że dopiero wszystko się rozkręca. Mruknęłam coś pod nosem. Szybko odpisałam, że nie mam najmniejszej ochoty już nigdzie dziś wychodzić, że jestem już w piżamie i mam zamiar przeczytać kolejną książkę. Ten natychmiast odpisał, że szkoda, ale trudno, może następnym razem. Prychnęłam zdegustowana tą jakże szybką zmianą zdania i ze stoickim spokojem czekałam, aż załadują się kolejne strony w przeglądarce. Pogrzebałam jeszcze trochę w sieci, jak zwykle nie znalazłam niczego, co przykułoby moją uwagę. Zrezygnowana odstawiłam laptop na parapet, włączyłam swoją ulubioną play listę pełną przeróżnych piosenek i utworów.
   Zwlekłam się z łóżka i zaczęłam poszukiwania mojego jedynego lakieru do paznokci. Oczywiście zniknął w otchłani mojej jaskini.
   - Myka… - usłyszałam jęknięcie Wolborda.
   - Nie teraz, nie widzisz, że jestem zajęta? – warknęłam przerzucając stertę brudnych skarpetek na drugą stronę pomieszczenia.
   Do moich uszu dobiegło stuknięcie stawianego lakieru na biurku.
   - Tego szukasz? – zapytał chłopak od ławki, okularów i gorsetu.
   - Tak dzięki… Chwila… Co ty tu, u diabła, robisz?!
  Zapadła cisza.
„Skąd wie, że tu mieszkam?! Czemu nie usłyszałam, jak tu wchodził?! Gdzie, do jasnej Anielki, jest Wolbord kiedy go potrzebuję?!”
   - No cóż… - mruknął. Po chwili uśmiechnął się piekielnie ukazując swoje ostre zęby.
   - O, co chodzi… - pisnęłam.
   Uśmiechnął się szerzej. Zza pleców wyciągną ciemną chustę. Zasłonił mi nią oczy. Zaczęłam się szamotać. Chyba uderzyłam go w brzuch, ponieważ syknął przeciągle.  Odwrócił mnie szybko i pchnął. Uderzyłam głową o ciężką ramę łóżka. Zaskomlałam z bólu. Próbowałam go kopnąć w nogę. Niestety, widocznie stał w rozkroku. Mocno złapał mnie za nadgarstki.
   „Pewnie zostanie mi po tym siniak…”.
   I to nie jeden…, syknął głos w mojej głowie. Nie był to głos Wolborda, lecz…
   Związał mi ręce i nogi. Podniósł, a mnie zakręciło się w głowie. Już nie wiedziałam, którą stronę pokoju jestem odwrócona twarzą. Przerzucił mnie sobie przez ramię. Jego chudy bark wbijał mi się w żołądek. Ruszył gdzieś, chyba w stronę drzwi. Miauknęłam coś o tym, że zaraz zwrócę herbatę i stare ciastka. W odpowiedzi podrzucił mnie na ramieniu, przez co uderzyłam głową ponownie, tym razem w sufit.
   „Pięknie, chyba właśnie zostałam porwana.”
   Poczułam podmuch zimnego powietrza na gołych łopatkach, przeszył mnie dreszcz. Usłyszałam ciche kliknięcie. Sekundę później leżałam z nogami i rękami wygiętymi pod dziwnym kątem na tylnym siedzeniu samochodu. Wnętrze było przesiąknięte ostrym zapachem mięty i starymi książkami.

   Ruszył z piskiem opon i zawiózł mnie w nieznane.

___   ___   ___
Rozdział niesprawdzony.
Opis postaci