Jak widać ostatnimi czasy nic nie wrzucałam na bloga... Utknęłam z dziewczynami i nie wiedziałam, co dalej mam z nimi począć. Postanowiłam na tę chwilę je zawiesić i wszystko, co z nimi związane usunąć stąd (spokojnie, wszystko, co dotąd pisałam jest zapisane w specjalnym folderze :)).
Mam bardzo dużo pomysłów na nowe historie i mam zamiar je kontynuować właśnie tutaj :) Aż sama się ich boję, ale MAMA moim wsparciem ;)

PS. Myka nie jest żadną Miką, Majką czy czym tam jeszcze! To po prostu Myka! My-ka! Y! Nie I, Y!
Ma też ksywkę My - i tym razem nie jest to M-Y tylko My (moja po angielsku)

Dziękuję za uwagę

czwartek, 30 stycznia 2014

My First Angel (SPS) - 02

   Włóczyłam się po mieście bez celu. Zajrzałam do księgarni, ale na półkach dalej stały te same powieści. Niczego nowego. Niczego zaskakującego. Niczego, czego nie miałabym już w domu. Byłam też w kawiarni, a Wolbord cały czas podążał za mną. O dziwo nic nie mówił. Zamówiłam kawę na wynos i poszłam odwiedzić swoje ulubione miejsce. Nie był to mój dom lub dom kogoś innego. To zwykłe ruiny po jakimś małym zameczku na obrzeżach miasta. Często spotykałam tam osoby o zainteresowaniach podobnych do moich. Tym razem było całkiem pusto, co mnie ucieszyło. Usiadłam pod resztką ściany z kominkiem. Pociągnęłam duży łyk z papierowego kubka. Z torby wyciągnęłam książkę ze stoma poematami karuty. Znałam język japoński, więc mogłam sobie pozwolić na przeczytanie oryginału. Lektura wciągnęła mnie bez końca. Nie czytałam jej pierwszy raz ani nie drugi. Mój egzemplarz został zakupiony prosto z księgarni, mimo to wyglądał jak po wojnie. Uwielbiałam czytać poematy i wyobrażać sobie w jakich okolicznościach musiały zostać napisane. Jak wyglądał ich autor.
   - Widzę, że znowu to samo - mrukną ktoś za mną. Aż podskoczyłam.
   - Nie strasz mnie tak, Will! – powiedziałam z uśmiechem.
   Przybysz siadł koło mnie i napił się mojej kawy, na co tylko prychnęłam. Wolbord stał naprzeciwko i patrzył. Dalej się do mnie nie odzywał.
   - Co tu robisz? – zapytałam. – Czyżbyś ty, najpilniejszy uczeń w okolicy z najwyższą średnią mieście, zerwał się z lekcji? – powiedziałam patrząc na jego minę. Jego brązowe oczy błysnęły.
   - Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś. Więc sobie pomyślałem, że wpadnę i sprawdzę czy cię tu znajdę – uśmiechnął się. – Widzę, że niepotrzebnie się martwiłem… - mruknął zaglądając mi przez ramię.
   Lubiłam Willego, był moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się przez Internet. Spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Siedzieliśmy przy stolikach obok swoich i wymienialiśmy się mailami. W końcu zapytał się gdzie jestem i, co robię, a ja odpisałam, że siedzę w jedynej kawiarni w mieście, na co on od razu odpisał, że robi to samo.  Odwróciliśmy się w tym samym czasie, by pójść po kolejną kawę. Przez przypadek zerknęliśmy sobie przez ramiona. Było to jedno z najzabawniejszych spotkań w moim życiu.
   - Widzisz. Tylko niepotrzebnie ominęła cię kolejna powalająco ciekawa lekcja historii naszego społeczeństwa – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
   - Czyżbyś za mną nie tęskniła? – zapytał udając smutnego.
   - Ani trochę.
   - Auć! – udał, że ktoś przebił jego serce strzałą.
   Popatrzyłam na jego wygibasy i wróciłam do lektury. Prychnął z oburzeniem, przez co zaczęłam się śmiać. Pstryknął mnie w nos z urażoną miną. Nie było mi już tak do śmiechu. Dostał ode mnie mocnego kuksańca. Obrażony wstał i zabrał moją kawę, wypił do samego końca dbając by nie pozostawić ani kropelki. Pusty kubek postawił na murku. Szybko wstałam. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko wypił prawie pełny kubek kofeiny. Musiałam to sprawdzić.
   Kubek faktycznie był pusty. Na dnie nie zastała nawet kropelka. Chciałam dźgnąć go palcem pod zebra, ale złapał mnie za rękę i wyciągnął ją w górę. Splótł swoje palce z moimi. Drugą dłoń położył na moich plecach. Już wiedziałam, o co chodzi, więc wolną rękę oparłam na jego ramieniu. Zrobił krok do przodu, przez co zmusił mnie do cofnięcia się. Powoli zaczęliśmy tańczyć, a ja dałam Willowi prowadzić. Sprawnie omijaliśmy ruiny. Spojrzałam nad jego ramieniem i zobaczyłam niezadowolonego Wolborda z jonitem w dłoni.
   - Tylko nie podepcz mu palców… - mrukną wydmuchując jednocześnie dym.
   Zignorowałam go.
   Bardzo lubiłam tańczyć, a szczególnie z Willem. Wykonałam obrót. Zaśmiałam się, a on przyciągnął mnie do siebie z powrotem. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Dmuchnęłam mu w czoło w celu pozbycia się grzywki zasłaniającej jego oczy. Mruknął jakieś podziękowania. Nie zdążyłam ich zrozumieć, bo odchylił mnie mocno do tyłu. Pisnęłam z zaskoczenia. Prawie zderzyłam się ze murkiem.
   - Czyżbyś mi nie ufała? – zapytał.
   Poczułam jakby ktoś wpatrywał się w mój kark. Ale nie tak, jak Wolbord. Zignorowałam to.
   W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko krzywo. Sapną i zakręcił mną. Ponownie się zaśmiałam. Miałam zrobić wymach nogą, ale niestety potknęłam się o jakiś kamień i wylądowałam na ziemi, jak długa. Will natomiast został pchnięty przeze mnie i zaskoczony klapnął na murku.
   Chwila ciszy w celu zrozumienia, co się przed chwilą stało. Wybuchnęliśmy śmiechem prawie w tym samym czasie. Zaczęłam się turlać po trawie. Will padł koło mnie. Przyciągnął do siebie. Sporo osób, które nas nie znają, bierze nas za parę. Znajomi z ruin często dokuczają nam z tego powodu, ale nam to nie przeszkadza. Jesteś tak dobrymi przyjaciółmi, mimo iż poznaliśmy się przez sieć. Mało prawdopodobne żeby nasz stosunki zmieniły się w coś bardziej zaawansowanego.
   „Mam szczerą nadzieję, że zostanie już tak zawsze”
   - Możesz sobie marzyć do woli… - Wolbordowi zdecydowanie coś dziś nie pasowało.
   Dalej go ignorowałam.
   - Phi… - prychnął wspinając się na drzewo.
   Długo się tak jeszcze śmialiśmy i chichraliśmy. Gdy emocje w końcu opadły, podczołgałam się do książki bezceremonialnie zostawionej na ziemi. Wróciłam do zaciekawionego Willa i ponownie położyłam się obok niego, tym razem opierając głowę na jego klatce piersiowej. Nie zdziwiło go to, często tak tu leżeliśmy. Zaczęłam czytać poematy na głos. Niektóre czytałam, jakbym była lektorem czytającym karty w ciągu ważnej rozgrywki, a inne po prostu mówiłam.
  - Takasago go onoe no sakura sakinikeri toyama no kasumi tatazu mo aran*… – przeczytałam jeden z moich ulubionych. Zatrzymałam się przy nim na chwilę. Jak zwykle nie dokończyłam podpisu autora.
   - Lubisz go, co? – Zapytał Will i tym samym wyrwał mnie z transu.
   - Aż tak bardzo to widać? – zapytałam nie specjalnie zainteresowana odpowiedzią.
   - Mhm – mrukną tylko, ponieważ zauważył brak mojego zainteresowania tematem. Uśmiechnęłam się, gdy dotarło do mnie jak dobrze mnie zna.
   Poczułam, że ktoś nas obserwuje. Znowu.
   …uprzedni radca stanu średniego stopnia Masafusa..., dopowiedział jakiś głos w mojej głowie. Brzmiał znajomo, nie wiedziałam tylko skąd go znam.
   Lekko zdziwiona i wytrącona z równowagi, ponownie to zignorowałam.
 ___

* 73 poemat autorstwa Oe no Masafusa.

___   ___   ___
Zauważyłam, że rozdziały piszę coraz to krótsze. Mam nadzieję, że z czasem się wydłużą. 
Uwaga!
Rozdział niesprawdzony! 

środa, 29 stycznia 2014

My First Angel (SPS) - 01

My First Angel
(Sadist, Psycho, Schizophrenia)


1
   Zawsze dobrze się uczyłam…
   Zawsze dbali o mnie rodzice…
   Zawsze otaczali mnie przyjaciele…
   Zawsze dostawałam wszystko, co chciałam…
   Zawsze wierzyłam w swojego Anioła Stróża…


   - …Myka… Pst, Myka! – ktoś dźgnął mnie łokciem pod żebra. – Nauczycielka coś od ciebie chce…
   - Już idę… - mruknęłam zaspana.
   Miałam taki piękny sen. Byłam w domku na drzewie i nie było, żadnego Wolborda, którego widziałam tylko ja, żadnego jego gadania, które słyszałam tylko ja i żadnego jego smrodu, który czułam tylko ja.
   - Myka! – Tym razem szturchnięcie zdecydowanie pchnęło mnie w stronę biurka.
   Wstałam więc i powoli odgarniając swoje długie ciemnoniebieskie dredy z ramion ruszyłam do nauczycielki. Matematyczka popatrzyła na mnie z niesmakiem. Przeczesałam grzywkę palcami.
   - Moja droga, czy możesz łaskawie rozwiązać to zadanie na tablicy? – wskazała palcem na jedno z zadań, nad którym nie jeden mocny by się załamał.
   - Ależ oczywiście, proszę pani.
   Złapałam za kredę równocześnie ciągnąc się za równo przyciętą grzywkę. Rozwiązanie go w głowie zajęło mi może trochę ponad minutę. Wynik starannie zapisałam kredą i ruszyłam w stronę swojej ławki. Nauczycielka chyba coś mruknęła pod nosem, że dobrze, że mogę już iść, ale ja jej nie słuchałam. Nagle przede mną wyrósł Wolbord.
   - Coraz szybciej rozwiązujesz te trudne równania – mówiąc dmuchał swoim cuchnącym oddechem.
   - Zejdź mi z drogi – mruknęłam bardzo cicho. Jeśli ktoś mnie usłyszy będę miała problemy.
   - Nie denerwuj się, kochanie…
   - Wolbord… Proszę… - syknęłam.
   - No dobrze, ale w domu oddasz mi swój obiad.
   „Ale ty nie jesz…”
  
   Próbowałam umościć się wygodnie na drewnianym krześle. Zostało jeszcze dwadzieścia minut do końca lekcji – później się zrywam. Podparłam brodę o nadgarstek i znowu spróbowałam odpłynąć do krainy snów. Ktoś mocno ścisnął moje ramię. Spojrzałam w stronę ręki z brudnymi paznokciami.
   - Wolbord, proszę. Nie teraz…
   - Kolacja też jest moja… - mruknął dmuchając swoim śmierdzącym oddechem.
  - Myka? Co z tobą? - Chłopak, który szturchnął mnie wcześniej patrzył na mnie zdziwiony. Spoglądał na mnie nad oprawkami swoich okularów. Dalej marszczyłam nos i patrzyłam na obrzydliwą łapę trzymającą mnie za ramię.
   - Wszystko w porządku – mruknęłam.
   - Nie wyglądasz najlepiej…
   Momentalnie przestałam marszczyć nos.
   - Wszystko ze mną w porządku! Jestem normalna! – powiedziałam, żeby bardziej przekonać siebie.
   Dopiero teraz spojrzałam mu w oczy. Wyglądał na naprawdę zmartwionego.
   - Przepraszam… Ostatnio mam straszne wahania nastrojów… - pociągnęłam się za grzywkę.
   - Nic się nie stało…
   Ponownie zaczął rozwiązywać zadania, które ja już dawno miałam za sobą. Co jakiś czas zerkał na mnie. Położyłam się na ławce i myślałam o niczym. W końcu zadzwonił dzwonek. Szybko chwyciłam za torbę i wybiegłam z klasy nie czekając nawet na pracę domową – i tak mam przerobione już pół podręcznika. Wbiegłam do łazienki oraz zablokowałam drzwi. Stanęłam przed lustrem. Przyjrzałam się swojej tali.
   „Gorset można jeszcze trochę ścisnąć”
   Rozwiązałam kokardkę znajdująca się na plecach , złapałam za sznurki i zaczęłam mocno ciągnąć.
   - Może pomóc?
   Spojrzałam w lustro, a za mną stał chłopak od ławki.
   - Jak ty tu…
   - Nie dość, że muszę się o ciebie martwić, to nawet drzwi nie potrafisz porządnie zamknąć – mruknął przejmując ode mnie sznurki.
   Popatrzyłam na jego odbicie w lustrze nieco przerażona. Byłam pewna, że zamknęłam je porządnie… Pociągnął za sznur stanowczo i zaczął wiązać kokardkę. W tali straciłam kolejne kilka centymetrów. Niektórzy na mój widok boja się, że mogę się w każdej chwili złamać, a co dopiero teraz.
   - NIKT ci nie karze się o mnie martwić – powiedziałam z naciskiem.
   - Skoro tak… - pstryknął mnie palcem w pancerz i wyszedł.
  Bardzo mnie to zdziwiło, ponieważ nie wyglądał na takiego, co się tak łatwo poddaje. Nauczyciel dyżurujący dziwnie się na niego popatrzył. Już miał do niego podejść i zrobić mu burę, lecz okularnik spojrzał mu w oczy i coś mruknął. Ten uśmiechnął się do niego i natychmiast odszedł by złapać ucznia próbującego wyskoczyć przez okno w celu uniknięcia pytania z chemii.
   „Zadziwiające”
   Wyszłam z łazienki i niepostrzeżenie przemknęłam do drzwi wejściowych. Uśmiechnęłam się przymilnie do woźnego pilnującego, by każdy śmiałek, któremu przyszło do głowy zwianie z lekcji, tracił wiarę i wracał pod klasę ze spuszczoną głową. Spojrzał na mnie i tylko kiwnął na pożegnanie. Była między nami taka niepisana umowa. Ja będę znikała po kryjomu, a on będzie udawał, że nic nie widzi. Musze mu tylko od czasu do czasu pomagać ze sprzątaniem klas. Ten woźny to naprawdę równy gość.
   Przechodziłam już przez główną bramę, gdy jakaś nauczycielka zawołała.
   - Ej! Gdzie ty się wybierasz?!
   Ruszyłam pędem, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej strony ulicy.
   „A mogłam uciec przez łazienkowe okno…”


___   ___   ___
Taki mój kolejny pomysł. Wpadł mi do głowy kawał czasu temu, ale jakoś nie miałam chęci go zrealizować (na czas raczej narzekać nie mogę... ;))