Stałem w ciemnym, zimnym, śmierdzącym moczem tunelu przy Pomorskiej. Zero klientów. Zero klientek. Zero amatorów miękkich narkotyków. Podczas czekania postanowiłem zapalić. Jakaś przechodząca obok staruszka popatrzyła na mnie pustym, jak studnia, wzrokiem. Kręci się tutaj od rana. Mam wrażenie, że nawet wcześniej się tu szwendała. Co pewien czas (czyli, co dwie minuty) przejeżdżały stare i zardzewiałe samochody.
Nagle zadzwonił mój telefon.
- Będziesz na objedzie? - Zapytał dziewczęcy głos.
- Za ile?
- Maksymalnie piętnaście, może dwadzieścia minut.
- Dobra.
- Po drodze kup gorzką czekoladę.
- Po, co?
- Z czego mam zrobić babeczki dla Basi? Przecież przyjeżdża jutro, nie mów, że znowu zapomniałeś.
- Nigdy, bym o tym nie zapomniał - czułem, że mój ton zabrzmiał fałszywo.
- O własnej siostrze zapomnieć! To musi być miłość - zakpiła sobie ze mnie.
- Uspokój się - mam nieodparte wrażenie, że zaraz usłyszę kazanie, przemknęło mi przez głowę. - Raz mi się zda...
Nie zdążyłem dokończyć, ponieważ mi przerwała.
- Za piętnaście minut pod drzwiami! Z mlekiem! - I rozłączyła się. Czyli nie pozostaje mi nic innego, jak kupić to mleko! Za swoje pieniądze! Za swoje pieniądze, których nie mam! Więc będę musiał je wynieść ze sklepu, pomyślałem.
Gdy znalazłem się pod drzwiami spożywczaka, bezmyślnie zawróciłem w stronę domu. W dupie mam to wszystko! Nie będę się jeszcze bardziej poniżał!, wpadło mi do głowy. Zapukałem do drzwi frontowych "mojego" mieszkania. Otworzyła mi Julka we własnej osobie z miną wojownika.
- Gdzie mleko? - Zapytała wprost.
- Nie kupiłem. - To musiało ją w jakiś dziwny sposób usatysfakcjonować.
- Wiedziałam, że tak będzie, więc posłałam do sklepu Xaverego. Z pieniędzmi - uśmiechnęła się diabelsko.
- Biedny ten twój facet...
- Odkurzasz, calutki tydzień - powiedziała przez zaciśnięte zęby, przeciągając samogłoski, szczególnie "a". Przesunęła się, żebym mógł przejść.
- Dzień dobry! - Krzyknąłem w głąb kuchni po lewej.
- Cześć, Juliusz - odpowiedział mi głos pani Agnieszki. - Jakie ciasteczka najbardziej lubi twoja siostra?
- Prawdopodobnie czekoladowe...
- Prawdopodobnie? – Julia spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem. - Jakim prawem nazywasz ją swoja siostrą?
- Julka! Uspokój się! Dobrze wiesz, że widzą się raz na pół roku i to tylko na kilka dni! Nie bądź niesprawiedliwa! - Dobiegł nas krzyk Agnieszki.
- Dobra, już dobra. Rozumiem. Mój błąd, sorry - popatrzyła na mnie spode łba. Poszła do salonu i siadła do pianina. Robi tak za każdym razem, gdy się złości.
Poszedłem do swojej części tego domu - na strych. Kawałek podłogi zajmował zużyty materac zastępujący łóżko. Natomiast resztę przestrzeni zajmowały: biurko, półka na książki i sterty brudnych ciuchów. Rzuciłem się na "posłanie" i włączyłem laptopa. Podłączyłem komputer do sieci sąsiadów i standardowo zacząłem od: facebook’a, gadu-gadu i skype’a. Wszystkiego, co mogło pomóc mi uciec od rzeczywistości.
Po chwili, do moich uszu dotarł dźwięk trzaśnięcia drzwi frontowych. To pewnie Xavery.
- Xaviś! - Cmoknięcie. Julka prawdopodobnie odeszła od pianina, by go tylko ucałować na powitanie.
- Julka! Daj chłopakowi wejść spokojnie do środka - odezwała się jej mama.
- Już dobrze - Xavery pewnie nie może złapać oddechu.
- To my idziemy na górę - wesoły głos Julki rozległ się na schodach. Błagam nie idźcie wyżej, bo nie będę miał chwili wytchnienia!, kołatało mi w głowie. Niestety, schody na strych zaskrzypiały i po chwili stanęli przede mną trzymając się za ręce.
- Hej, Młody - Xavery kiwnął do mnie głową.
- Dobry - powiedziałem do obojga.
Julka siadła na podłodze, a on obok niej. Wyciągnęła ze swojej torby iPad'a, natomiast on włożył do uszu słuchawki i otworzył książkę.
- Stary, chyba nie zamierzasz teraz czytać - nie wytrzymałem.
- Daj mu spokój, musi odpocząć - usprawiedliwiła go Julka.
Na moim facbooku pojawiła się informacje, że Julka Pieczarka jest dostępna. Zapadła uciążliwa cisza, jakby mgła unosząca się w Olsztynie wczesnym rankiem. Gęsta, ciężka mgła otaczająca nas swoimi długimi ramionami. Ciszę przerwał pisk. Dziewczęcy okrzyk radości. Xaviś wyciągnął słuchawki z uszu.
- Co się stało? - Zapytał, a ja tylko patrzyłem na nich znad ekranu.
- Bilety na Cieszanów są już w sprzedaży! - Wstała i zaczęła tańczyć z radością po moich ciuchach porozrzucanych na podłodze.
- Czemu się tak cieszysz skoro, żaden dorosły, mądry i odpowiedzialny człowiek z nami nie pojedzie?
- Nieprawda, moja mama zgodziła się jechać, więc zbierajcie kasę na wejściówki.
- Kto gra?
- Na Cieszanów Rock Festiwal wystąpią między innymi: Hunter, BigCyc, DAAB, Kult, Vader, Dżem i Troty. To chyba oczywiste, że jedziemy, prawda?
- Ale dlaczego myślisz, że chce mi się tam z wami jechać? - Zapytałem.
- Bo Koniec Świata też będzie?
- Czemu od razu nie powiedziałaś? - Powiedziałem równocześnie z Xaverym. Popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy śmiać się histerycznie.
- Idioci - burknęła Julka, więc rzuciłem w nią brudną, dziurawą i śmierdzącą skarpetą. Sprzed tygodnia. - Fuj! Obrzydlistwo! Jesteś okropny! – pisnęła.
- Odór skarpety zabił zapach twoich okropnych perfum - nie pamiętam, kiedy Xavery ostatnio tak cisną po swojej Julce, pomyślałem. Dziewczyna kopnęła go w ramię, a on udał, że bardzo go to zabolało.
- Dla twojej wiadomości, są to najdroższe perfumy na rynku.
- Dobra, dobra. Już Olga lepiej pachnie.
Cisza.
- A wy dwaj o tym wiecie najlepiej…
Chyba przegiąłem z tym tekstem. W jej oczach pojawiły się łzy. Spłynęły po policzkach i zawisły na brodzie. Wstała, cicho zeszła po schodach, zamknęła drzwi do swojego pokoju. Xavery spojrzał na mnie na chwilę i ruszył za ukochaną.
- Znowu moja wina - sapnąłem pod nosem.
Odłożyłem komputer i podszedłem do okna, otworzyłem je i wyciągnąłem z kieszeni Black’i - papierosy. Zapaliłem, zaciągnąłem się głęboko, poczułem jak dym przeszedł przez płuca. Wychyliłem się i "wyplułem" go razem ze wszystkimi złymi myślami. Po godzinie, może półtorej, drzwi do jej pokoju zaskrzypiały. Schody zatrzeszczały pod czyimś ciężarem. Po kilku minutach usłyszałem "do widzenia" i pożegnalne trzaśnięcie drzwi frontowych..
- Ech… - zgasiłem papierosa. Zszedłem schodami. Pierwsze drzwi po lewej to sypialnia pani Agnieszki, na wprost mała garderoba, pierwsze drzwi po prawej = Prywatna Przestrzeń Julki, a dalej łazienka. Zapukałem do pokoju dziewczyny.
- Czego?
- Sprawdzam czy nie potrzebujesz nowej pralki - powiedziałem sarkastycznie. - To chyba oczywiste, że przyszedłem przeprosić - cisza. Po kilkudziesięciu sekundach zamek zeskoczył i drzwi stanęły przede mną otworem. Ostatnio dużo czasu spędzam w tych ciemnych ścianach.
Otworzyła jedno jedyne okno, rzuciła się na łóżko pod skosem, prawie uderzając głową o ścianę. Spod materaca wyciągnęła opakowanie po zbożowych paluszkach oblanych mleczną czekoladą - Pocky. Ze środka wyciągnęła cygaretkę. Zapaliła, zaciągnęła się i w zamyśleniu wypuściła dym z płuc.
- Twoja mama jeszcze się nie zorientowała, że palisz, co możesz i kiedy możesz? - Zapytałem.
- Moja mama jeszcze się nie zorientowała, że dilujesz narkotykami i nie tylko? - To mnie bardzo zabolało.
- Sorry, za to, co powiedziałem wcześniej.
Pamiętam tamtą sytuację i ciężki moment w naszym życiu. Xavery zdradził Julkę z Olgą. Olga poprosiła go o przysługę, która skończyła się na obściskiwaniu w krzakach. Julka przez przypadek ich przyłapała. Zwierzyła mi się, groziła Xavkowki, że z nimi koniec, że teraz będzie ze mną, że go nienawidzi. A najgorsze ze wszystkiego jest to, iż, gdy tylko się o tym dowiedziałem, Olga przyszła do mnie po towar. Skończyliśmy półnadzy na moim materacu, wtedy Julka też nas zobaczyła. Serce pękło jej na tysiące drobnych kawałeczków. Całymi tygodniami leczyła rany, które prawdopodobnie do teraz nie zabliźniły się do końca. Wybaczyła nam, ale od tamtej pory między nami panuje okropne napięcie. Każde słowo jest sztuczne. Próbowałem wszystko naprawić, lecz teraz cała ta praca legła w gruzach.
- Już dawno mi przeszło, w końcu to nie twoja wina, że nie umiesz panować nad językiem - patrzyła w sufit.
- Mimo to, dalej mam wrażenie, że jesteś na mnie wściekła - stwierdziłem.
- Jestem pewna, już po wszystkim.
- To, dlaczego mam wrażenie, że jest inaczej?
- Bo jesteś głupszy od kabanosa - spojrzała na mnie z okrucieństwem w oczach.
- Przecież przeprosiłem.
- Okej, skoro ci tak na tym zależy, będę miła.
- Dziękuję - powiedziałem z westchnieniem.
Zgasiła papierosa o ramę łóżka. Chwyciła za książkę i powiedziała:
- Możesz już spadać. Jeżeli nie widzisz w tej chwili jestem bardzo zajęta.
- Miałaś być miła - rzuciłem zamykając drzwi.
Zszedłem po schodach na parter i siadłem przy pianinie otworzyłem klapę, położyłem nuty na podstawce i zacząłem grać Sali - AWOLNATION. Granie z nut to nie moja bajka, pomyślałem. Postanowiłem, że zabawię się melodią. Pozmieniam nuty, tu trochę zwolnię, tam dodam ósemkę i przyspieszę. Tą pałzę zamienię na dwie półnuty. Po trzydziestu minutach ciężkiej pracy stworzyłem arcydzieło, godne samego Hansa Zimmera (twórcy soundtrack'a do Incepcji i nie tylko). Zagrałem od początku do końca swoją interpretację. Poczułem, iż ktoś mnie obserwuje.
- Moja koleżanka jest pianistką z zawodu. - Powiedziała stojąca za mną pani Agnieszka. – I twierdzi, że posiadasz niesamowity słuch. Żeby stworzyć taka przeróbkę potrzeba, co najmniej, dwóch dni. Ma dla ciebie propozycję.
- Jaką? - Zapytałem, napinając równocześnie wszystkie mięśnie.
- Żebyś się u niej uczył. W taki sposób nie zmarnujesz swojego talentu.
- Bardzo mi przykro, ale proszę powiedzieć tej pani, że nie jestem zainteresowany - wstałem, zamknąłem klapę wyciągając wcześniej nuty. Zacząłem wspinać się po schodach na górę.
- Dlaczego?
- Bo nie mam pieniędzy - nie czekając na wyrazy współczucia czy dopomogę, wbiegłem po stopniach.
Nagle zadzwonił mój telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni, na ekranie pojawił się nieznany numer.
- Halo? - Powiedziałem do słuchawki.
- Hej, to ja - odezwał się dobrze mi znany głos.
- Czemu dzwonisz z nieznanego? – Zapytałem.
- Musiałam pożyczyć telefon od koleżanki, bo ojciec zabrał mi mój.
- Ale, po, co dzwonisz?
- Jesteś wolny w tej chwili? Mam świetny pomysł.
- Gdzie się spotkamy i, o której?
- Właściwie to jestem w połowie drogi do Szpitala. Dasz radę ram być za dwadzieścia minut?
- Oczywiście.
Rozłączyłem się i ruszyłem na umówione spotkanie.
* * *
Dotarłem na miejsce pięć minut wcześniej niż to sobie zaplanowałem.
Podszedłem do odzianej na czarno postaci. Była to dziewczyna ubrana w czarną,
tiulową spódniczkę tutu, dwie inne podkolanówki założone na kabaretki i bluzę z
kapturem, do którego przyszyła długie, królicze uszy.- Jesteś wcześniej, niż myślałam - stwierdziła podchodząc do mnie na tyle, blisko, że dzieliło nas tylko pięć centymetrów wolnej przestrzeni. - Idziemy?
Tylko pokiwałem głową. Ruszyłem za nią w stronę opuszczonego bloku, potocznie zwanego Szpitalem. Zbierały się tam dzieciaki z rodzin takich jak moja. Otworzyła przede mną drzwi. Wszedłem do środka, skręciłem w lewo do salonu. Usiadłem na kanapie. Ona przeszła tuż przed moją twarzą i powoli włócząc nogami udała się do kuchni. Usłyszałem dźwięk otwieranej szafki na sztućce. Po chwili stała naprzeciwko mnie z nożem w ręce. Nacięła swój palec wskazujący i zlizała małą czerwoną kroplę o metalicznym zapachu. Następnie przesunęła nożem wzdłuż przedramienia. Za ostrzem pojawiła się ciemnoczerwona, prawie czarna, linia. Ją również zlizała.
- Co powiesz na to? - Oczy zabłysły jej dziko.
- Miałaś tego więcej nie robić - cała ta sytuacje nie wywarła na mnie większego wrażenia. Robi tak za każdym razem, gdy się spotykamy. Każde spotkanie kończyło się krwią i nowymi bliznami, na ciele i na duszy.
Czasami żałuję, że pokazałem jej Szpital. Od niepamiętnych czasów, było to tylko moje miejsce. Zawsze, kiedy ktoś w ,,domu” mnie wkurzał, mogłem tu wrócić i, co najwyżej, spotkać kilkoro dzieciaków palących skręty.
- Ten jeden ostatni raz. Przed moim wyjazdem.
- Jakim twoim wyjazdem? - Zapytałem zdziwiony. Przecież nic mi nie wiadomo o żadnym wyjeździe.
- Nic tobie jeszcze nie mówiłam, ale mój ojciec wyjeżdża do Anglii, a ja razem z nim.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś - czułem złość.
- Bo i tak nie będziesz po mnie płakał - uśmiechnęła się smutno. - Więc proszę, ten jeden ostatni raz, zgoda?
- Jeden jedyny - powiedziałem stanowczo.
Podsunęła mi swoją rękę bym mógł zlizać kapiącą z niej krew. Wiem dobrze, że to niezdrowe, a wampiryzm mnie nigdy nie kręcił. Robię to wszystko dla niej. Siadła obok mnie i zdjęła kaptur z głowy. Mym oczom ukazały się długie czarne włosy i podkreślone na czarno, jasne oczy. Podniosła rękaw mojej bluzy i swoimi, spiłowanymi na kły, zębami wgryzła się delikatnie w skórę. Przeszył mnie lekki dreszcz, tak jak zwykle. Na ręce poczułem ciepło własnej krwi. Gdy ramię przestało ją zadowalać, zabrała się za moją szyję. Rozcięła cienką skórę i poczęła zlizywanie gęstej substancji. I tak pewnie skończymy na tej kanapie, przemknęło mi przez głowę.
Obudziłem się na kanapie w Szpitalu. Na mojej klatce piersiowej spoczywała Ona. Wpatrywała się w moją świeżą bliznę na szyi.
- Dziś jest "ten" dzień - powiedziała za smutkiem.
- "Ten" dzień - nie do końca zrozumiałem.
Leżeliśmy pod brązowym kocem. Ja standardowo bez bluzy, koszulki, spodni… Byłem po prostu nagi, lecz Ona była już w kapturze.
- Dziś wyjeżdżam, nie wiem, kiedy wrócę - w kąciku jej ust została reszta zakrzepłej krwi. Zdrapałem ją delikatnie kciukiem. Patrzyliśmy sobie w oczy.
Z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon, gdyż poczułem wibracje. Odebrałem.
- GDZIE TY, DO JASNEJ ANIELKI, JESTEŚ?! - Julka jest chyba lekko nabuzowana. Dziewczyna zgramoliła się z mojego torsu. Zwróciła się w stronę drzwi. - BAŚKA JUŻ JEST!
- Dobra, zaraz będę - powiedziałem do słuchawki.
Rozglądałem się w poszukiwaniu Jej, lecz znalazłem tylko napis na drzwiach wyryty czymś ostrym: "Żegnaj Juliuszu"... Obok niego został wbity nóż, aż po rękojeść.
Odeszła...
Już nie wróci...
To koniec...?
Te trzy zdania kołatały w mojej głowie bez końca.
2
W domu nie za bardzo przejąłem się obecnością Baśki. Od razu poszedłem
na górę i położyłem się spać.
Głowę cały czas zaprzątała mi
Ona. Myśli o tym, że mogę Jej już nie zobaczyć. Ta nagła wiadomość o tej całe
przeprowadzce… To było takie… niespodziewane to mało powiedziane. Przecież... Dlaczego
nie powiedziała mi tego wcześnie? To oczywiste, że nie będę za nią płakał. Mam
na pęczki takich samych dziewczyn i wszystkie są takie same, ale żadnej nie
pokazałem Szpitala. Z nimi są same problemy. Oczywiście z żadną z nich nie
spotykam się na poważnie. Każda mnie potrzebuje w innym celu, ale w taki sam
sposób.
Tak samo jest z ćpunami. Wszystkie wciągają w innym celu, ale w taki sam
sposób. No chyba, że woli coś zapalić lub wstrzyknąć.
- Juliusz! Ty! Dziecko szczęścia! Obudź się! – Ktoś krzykną mi do ucha.
Otworzyłem jedno oko, zobaczyłem tylko ścianę. Otworzyłem drugie i znowu
tylko ściana. Czyli muszę się odwrócić. No świetnie, nie dość, że ktoś mnie
budzi to jeszcze muszę się ruszyć!
Już miałem przewrócić się na drugi bok, gdy ten ktoś skoczył na mnie i
patrzył mi w oczy, błyskając zabawnymi iskierkami.
- W końcu! – Zaśmiała się. – Już myślałam, że łyknąłeś coś na sen.
Basia ma to do siebie, że po prostu uwielbia uśmiechać się do ludzi.
Nieważne, że niektórzy patrzą na nią potem jakby zadźgała im całą rodzinę,
uciekła z psychiatryka czy brała jakieś środki odurzające. Czasami też patrzą
na nią jak na panienkę od latarni. Ona po prostu lubi być wesoła. To taka jej
tarcza przeciwko wspomnieniom i niebezpieczeństwom całego świata. Chociaż
częściej przyciąga takich nieodpowiednich typów i, albo ja, albo jej chłopak
musimy ją przed nimi bronić. Ona przez większość czasu jest jak duże dziecko.
- Basiulka, czy nie mogłabyś dać pospać schorowanemu bratu? – Zadałem
jej bardzo ważne pytanie, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Oj no przestań, przecież mnie kochasz, prawda?
- Tak, tak. Oczywiście, bo kto by ciebie nie kochał…
- Jesteś niemiły! – Przycisnęła mnie do materaca jeszcze mocniej.
- Bo chce mi się spać, ty też powinnaś być zmęczona po podróży.
- I jestem, ale ty nie masz zamiaru się przesunąć i zrobić miejsca
swojej siostrzyczce.
- Przecież miałaś spać u Julki… - popatrzyła na mnie ze smutkiem. – No
dobra, już dobra – powiedziałem równocześnie robiąc jej miejsce. – Proszę.
Położyła się obok i przytuliła do mojej ręki jak do maskotki.
- Trochę przestrzeni – zwróciłem jej uwagę.
- No już, już. – Podsunęła się bliżej ściany dalej ściskając moje ramię.
- No niech będzie i tak.
Nastała cisza. Oczy same mi się zamykały, a myśli od razu poleciały do
Niej. Szukały. Jej aktualnego pobytu. Zastanawiały się, jaki ma teraz humor,
czy tęskni, czy jeszcze tu wróci… Czy Jej blizny już się zasklepiły, czy już
znalazła sobie drugiego mnie?
Za każdym razem, gdy próbowałem o Niej nie myśleć, wracała ze zdwojoną
siłą. Uderzała w czułe punkty dwa razy mocniej. Nie dawała odrzucić się w
niepamięć. Rozdzierała mózg próbując dostać się do serca. Każda Jej próba kończyła
się zwycięstwem, moją porażką i świadomością, jak bardzo bliska była moim
myślom bez przerwy gnającym w Jej stronę.
- O czym myślisz? – Basia uwolniła mnie z sideł wspomnień i bolesnych
chmur Jej perfum.
- O niczym szczególnym… - skłamałem.
- Dalej to robisz? – Nie odpowiedziałem. - Dalej? Przecież obiecałeś, że
przestaniesz! Obiecałeś! Jak możesz być tak głupi, narwany i… i… NAIWY?! – Z
oburzenia, aż usiadła i prawie uderzyła głową o skos.
- Basiu, uspokój się…
- Jak mam się uspokoić skoro mój brat jest…
- To nie twoja sprawa, kim jestem, czym się zajmuję i dlaczego tym, a
nie koszeniem trawnika sąsiadom! Zrozum to! – Nie dałem jej dokończyć. Nie
chciałem słyszeć jak mówi to na głos.
- Czy-czyś ty do końca zwariował?! Jesteś tylko dzieciakiem!
Dzieciakiem, które powinno przejmować się czy ma w piątek sprawdzian z matmy
czy z historii?! A nie sprzeda…
Nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! Nie mogę tego słuchać! Nic nie
rozumiesz! Wybrałaś studia i tego swojego chłoptasia zamiast mnie, więc się nie
odzywaj! Nie masz takiego prawa!
Wstałem. Założyłem bluzę. Podszedłem do okna, otworzyłem je. Z kieszeni
wyciągnąłem Black’a i zapaliłem. Tylko patrzyła, nic nie mówiła. Zastanawiałem
się czy nie przesadziłem. Nie próbowała mnie już nawet pouczać jak to było
ostatnim razem. Ostatnim razem obiecałem, że nigdy więcej niczego nie sprzedam.
Kończyłem palić, gdy zadzwonił mój telefon.
- Halo? – Zapytałem.
- To ja. Jesteś teraz wolny?
- Dla ciebie zawsze – uśmiechnąłem się półgębkiem. Nie wiem nawet, która
to teraz dzwoni. Wszystkie jesteście takie same. Myślicie, że jesteście
wyjątkowe? Przecież polecają mnie wam wasze koleżanki. Kobiety, głupie
stworzenia.
Basia patrzyła na mnie z żalem w oczach. Już się nie uśmiechała. Nie
obchodziło mnie już to.
- To dobrze. Nie chciałbyś się ze mną spotkać? Dawno się nie
widzieliśmy. Wyszlibyśmy na miasto, poszli do kina lub kawiarni. Ja stawiam.
- Skoro tak się spraw mają. To gdzie się spotkamy?
- Może w centrum? Muszę się tobą pochwalić ludziom, hihi.
- Dobrze, kiedy możesz tam być?
- Za godzinkę. Ubierzesz to, co ci kupiłam? Proszę.
- No pewnie. Do zobaczenia.
- Buziak, papa.
Baśka dalej tylko patrzyła. Zaciągnąłem się ostatni raz i rzuciłem
niedopałek za okno.
- Telefon z pracy – poinformowałem ją.
- Telefon z pracy… - powtórzyła.
Schowałem opakowanie do bluzy i ściągnąłem spodnie oraz bluzkę odwracając
się równocześnie do niej plecami, żeby nie zobaczyła blizn po Niej.
- Nie wiedziałam, że stać cię na gacie od Calvina Kleina.
- Ja też, dowiedziałem się tego w zeszłym miesiącu.
Wyciągnąłem ze sterty ciuchów długie, czarne spodnie wyposażone w
srebrne klamry. Białą koszulkę z ręcznie odciętymi rękawami i dekoltem,
poplamionej z tyłu czerwoną farbą na podobieństwo krwi. Z kąta wyciągnąłem
czarny płaszcz. By dopiąć wszystko na ostatni guzik, założyłem prześliczną
srebrną obrączkę od Niej na mały palec.
Skierowałem się w stronę schodów, lecz przypomniałem sobie o siostrze
siedzącej na moim materacu ciągle mnie obserwującej.
- Pewnie idziesz do pracy, co?
- Tak, dzwonili, że za godzinę mam być w biurze.
- No tak, w końcu jesteś człowiekiem pracującym legalnie i uczciwie –
rzuciła mi spojrzenie pełne złości.
- Wrócę późno, więc możesz spokojnie spać u mnie. Aha, i jak będziesz
korzystała z mojego komputera to pamiętaj, żeby nie wchodzić w historię, maile
i oczywiście nie szpiegować moich znajomych na Skype’ie i facbooku, jasne?
- Jak dwa plus dwa.
- Mam nadzieję, że wiesz, że wynik to cztery nie pięć.
Pokazała mi tylko środkowy palec.
- Rozumiem, że to znaczy, że mam iść uczciwie zarabiać pieniądze.
* * *
Czekałem na nią przed Alfą dobre pięć minut. Nudziło
mi się i nie miałem zielonego pojęcia, co ze sobą począć. Co chwila
sprawdzałem, która godzina. Niebo zaczynało przybierać wszystkie odcienie
czerwieni i złota. Wiatr owiewał mnie z każdej strony. Uderzał cały czas w moje
plecy jakby chciał powiedzieć: „ Zabieraj się stąd! To nie jest miejsce dla
ciebie”. Od czasu do czasu obijał się o moją twarz. Rzadko się zdarza, żeby to
one nie były na czas, przeszło mi przez myśl. Może coś komuś sprzedam przy
okazji… Szkoda tylko, że to nie ten płaszcz!- Przepraszam, długo czekałeś? – Ktoś do mnie podszedł, nawet nie wiem, kiedy.
- Nie, nie czekałem – spojrzałem w stronę, z której dochodził głos – dłu… go…
Przede mną nie stał nikt inny tylko Olga.
- O żesz w mordę!
- Nie mów tak, damy tego nie lubią – puściła mi oko.
- Ciebie do dam nie zaliczam, podstępna wiedźmo. Czy przypadkiem nie obiecałaś mi, że nigdy więcej do mnie nie zadzwonisz?
- Moja wina, że masz tyle kobiet, że głosu jednej od drugiej nie potrafisz odróżnić? To tylko twoja wina. Powinieneś zapamiętać mnie i mój głos.
- Właśnie twojego biadolenia chciałem jak najszybciej się pozbyć z głowy.
- Twoje drugie imię to bezczelny czy może arogancki?
- Bezczelny to drugie, natomiast arogancki znajduje się na trzecim miejscu – wysyczałem przez zęby.
- Szkoda, tak bardzo chciałam móc zapłacić ci za dzisiaj dwa razy więcej niż normalnie. No trudno. Do zobaczenia, Juliuszu – uśmiechnęła się półgębkiem.
Myślałem o tym ile mógłbym zarobić jednego dnia… Dwa razy tyle, co zawsze to całkiem ładna sumka. Ale przecież obiecałem ludziom, że nigdy więcej się z nią nie spotkam. Już widziałem przed oczami minę załamanej Julki i wściekłego Xaverego. Baśka nie miała o niczym pojęcia, ale na pewno Julka by się jej wygadała, więc mam jeszcze jedną straszną laskę na głowie. Lecz z drugiej strony, tyle kasy za jednym razem… Propozycja kusząca, aż za bardzo.
- Długo myślisz. Za długo.
Odwróciła się na pięcie i już, już miała odejść. Złapałem ją za rękaw i pocałowałem w usta. Nie wydawała się zaskoczona, wyglądała bardziej na przekonaną, że zrobię to w taki, a nie inny sposób.
- Stawiasz kolację, kino i płacisz podwójnie – wymruczałem w jej usta.
- Zawsze byłam święcie przekonana, że na randce to gentelman płaci za wszystko.
- Ja gentelmanem nie jestem, a z resztą za ciebie na pewno nigdy nie zapłacę – tym razem to ja uśmiechałem się półgębkiem.
- Arogancki i bezczelny. Nic się nie zmieniłeś.
Uwiesiła się na moim ramieniu jak jakaś małpa. Co ja jestem? Palma?
Weszliśmy do środka głównym wejściem. Przeszliśmy przez cały parter nie zachodząc do żadnego sklepu, co bardzo mnie zdziwiło. Zapytałem się, co planuje, a ona tylko uśmiechnęła się przebiegle. No trudno muszę grać w tą jej grę, zabiło mi w głowie. Minęliśmy sklep z militariami. Zatrzymałem się, a ona zdziwiona popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
- Zawsze chciałem sobie kupić nieśmiertelnik – popatrzyłem jej w oczy, dając sygnał do dalszego działania.
- Zajdziemy? – Zapytała z błyszczącymi oczami.
- Z miłą chęcią.
Pomogła mi go wybrać i nawet pozwoliłam samemu zadecydować o tym, jakie słowa mają być wybite. Facet powiedział, że mam się po niego zgłosić za dwa dni w poniedziałek. Olga zapłaciła za wszystko, łączna cena wynosiła 70 złotych.
- Ja już coś dla ciebie zrobiłam. Teraz ty pójdziesz ze mną.
- Cały czas idę z tobą.
- Ale tam zachodzisz bardzo rzadko.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę malutkiego sklepiku z koroną na szyldzie. Sklepu z damską bielizną. Sprzedawczynie patrzyły się na nas… dość dziwnie to idealne stwierdzenie.
- No chyba sobie ze mnie stroisz jakieś żarty. Niby, po co ja ci tu jestem?
- No jak to, po co? Wybierzesz dla mnie bieliznę, która najbardziej ci się spodoba. W końcu wy, mężczyźni, znacie się na tym najlepiej.
- Ja nie jestem mężczyzną, ja jestem facetem.
- Jedno i to samo. No chodźże – złapała mnie za rękaw i pociągnęła w głąb sklepu. Stanęliśmy przy półce z czarną koronkową bielizną.
- Wybieraj.
- Co tylko zechcę?
- Co tylko zechcesz – uśmiechnęła się przebiegle.
Szczerze mówiąc damska bielizna nie fascynowała mnie za bardzo, ale bądź, co bądź było tu tyle ślicznych staniczków i par uroczych majteczek. W tej części sklepu nie było już nikogo. Sprzedawczynie zajęły się poszukiwaniem strojów kąpielowych dla dwóch nastolatek młodszych od nas. Postanowiłem się trochę wyluzować. Wybrałem dwa zestawy: jeden zwykły i gładki, a drugi z dodatkiem delikatnej koronki.
- Idź, przymierz – powiedziałem.
Chwyciła za oba chyba lekko zawiedziona, pewnie oczekiwała czegoś bardziej wymyślnego. No, ale przecież nie moją winą jest, że w życiu najbardziej cenię sobie prostotę. Weszła do przebieralni i kazała mi na siebie poczekać przed zasłoną w razie gdybym był jednak jej potrzebny. Jak się okazało byłem. Ktoś musiał jej zapiąć stanik, bo oczywiście akurat teraz nie mogła trafić w haftki.
- Mógłbyś? – Zapytała pokazując swoje chude plecy odwracając się nimi do mnie, żebym przypadkiem nie zobaczył jej w samej bieliźnie.
Pochyliłem się do przodu by szepnąć jej do ucha:
- Czego się wstydzisz, głupia. Nie ma nic, czego już bym u ciebie nie widziałem – i jednym wprawnym ruchem zapiąłem biustonosz. – Bierzemy ten. Tylko weź cały komplet.
Gwałtownie się odsunąłem i zasłoniłem kotarę. Wyszedłem ze sklepu i oparłem się o wystawę. Miałem nieodpartą chęć zapalić papierosa, ale przecież nie będę teraz palił, z resztą ochroniarz patrzył się na mnie spode łba. Mam nieodparte, że on wie po, co tu jestem.
(Wstawiam dalsze losy Fajki z oporem... nie za bardzo mi się uśmiecha, że ktoś poza mną i Dom-chan będzie to czytał... Prawdopodobnie i tak niedługo go stąd wyrzucę...)
3.
Gdy znalazłem się już pod domem było bardzo późno i zaczął padać śnieg. Zimny, duży, a każdy płatek był wyjątkowy, inny. Stałem pod klatką wpatrując się w bielące ulice. W oknach od dawna nie paliło się światło. Zadzwoniłem do Baśki, żeby poprosić ją o łaskawe otworzenie drzwi. Przecież nie będę dzwonił domofonem.
Pierwszy sygnał…
Drugi…
Siódmy…
Włączyła się poczta głosowa.
- Nadal jesteś na mnie zła, co? – mruknąłem kończąc
połączenie.
Wybrałem numer Julki. To samo.
Co jest?, pomyślałem.
Postałem jeszcze chwilę pod klatką z nadzieją, że
może się opamiętają i nie pozwolą mi tu wiecznie marznąć. Niestety. Musiały się
porządnie obrazić. Po dwudziestu minutach udręki postanowiłem wybrać ostatnie
koło ratunkowe. A mianowicie zadzwonić do Xaverego. Co prawda nie rozmawiałem z
nim od czasu dzisiejszej kłótni. Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem zieloną
słuchawkę. Odebrał po trzecim sygnale.
- STARY! Czy ty wiesz, która jest godzina?! –
odstawiłem telefon od ucha.
- Chyba trzecia, ewentualnie druga. Możesz mnie
przenocować? – zapytałem nie obijając w bawełnę.
- Jak zawsze szczery, nieprawdaż? – powiedział z
przekąsem.
- To co? Mogę do ciebie wpaść czy nie?
Nastąpiła długa cisza. Przerwał ją głębokim westchnieniem.
- No dobra… Ale wejdź tak, żeby cię nikt nie
usłyszał, bo dostanie się nam po łapach.
- Jasne. – Rozłączyliśmy się.
Ruszyłem w stronę osiedla Solaris, to właśnie tam
mieszkał mój jedyny kumpel Xavery.
Rodzina Xavereg jest bardzo bogata. Wszystko w
jego domu jest wielkie i drogie. A najdziwniejszą rzeczą jest to, że drzwi do
ich mieszkania zawsze stoją otworem. Każdy może tam wejść. Wystarczy, że ma
wsuwkę lub kawał druta. Takie mają antywłamaniowe zamki.
Otworzyłem je powoli i wszedłem do środka. Od razu
powitała mnie jego czarna kotka.
- Wszystkie baby się do ciebie kleją, co? –
powiedział ktoś z głębi mieszkania. – Miałeś wejść tak, żeby nikt cię nie
usłyszał, jednak ktoś to zrobił… - mruknął.
- Dalej się gniewasz za wcześniej? Nie bądź taki –
podrapałem się pogłowie. Zdjąłem swoje ciężkie buty. Rozsznurowanie ich trochę
mi zajęło. Płaszcz rzuciłem w kąt i przewróciłem stojak z parasolkami.
- Idiota! – syknął do mnie.
- Przepraszam – powiedziałem bezgłośnie ruszając ustami.
Chciałem je poukładać z powrotem, ale Xav od razu się
na mnie rzucił i rozkazał mi iść do niego, a sam je poskładał bez zbędnego
hałasu i bałaganu. Jego pokój nie był jakoś wykwintnie urządzony. Było w nim
zwykłe łóżko, zwykła komoda, zwykłe biurko i zwykłe krzesło – nic więcej. No
może jeszcze zwykły parapet z zatrważającą ilością książek. Książki, właśnie to
łączyło go z Julką. Razem wdawali pieniądze tylko na książki. Nigdy nie mogłem
tego zrozumieć. Ściągnąłem koszulkę i położyłem się w jego łóżku. Wrócił i
popatrzył na mnie zdziwiony, lecz nic nie powiedział. Usiadł przy biurku i
włączył laptopa. Spoglądałem na niego, co chwila. W końcu dałem sobie z tym
spokój, ściągnąłem skarpetki i spodnie rzuciłem gdzieś w kąt. Warką coś, ale
specjalnie się tym nie przejąłem. Wczołgałem mu się pod kołdrę i odwróciłem doń
plecami. Już prawie zasypiałem. Już Ona prawie wróciła. Już mogłem jej dotknąć,
gdy ten Idiota Sztywniak powiedział coś, co chyba po raz pierwszy mnie
zaskoczyło…
- Coś ty powiedział?! – zapytałem odwracając się
momentalnie.
- Zapytałem czy to prawda, że dalej się sprzedajesz
Oldze… - powtórzył ze spokoje. Byłem prawie pewny, że wcześniej użył innego
słowa, ale to nie było teraz ważne.
- Skąd to wiesz?!
- A więc to prawda? – powtórzył z naciskiem.
- Ja… Nie… Znaczy… Tak… Tak, ale nie tak… - zacząłem
się gubić i jąkać.
- Wystarczy mi tak lub nie.
Nastała długa cisza.
- Skąd wiesz? – głos mi zadrżał.
- Ostatnio nie wylogowałeś się ze swojej poczty
na moim laptopie i takie są tego skutki, bo przed sekundką dostałeś od niej
wiadomość… - wymruczał pod nosem.
Wstałem. Podszedłem do niego i spojrzałem przez
ramię. W mailu było to, co zwykle pisała: tona uśmieszków, kupa słodkości,
kilogramy kłamstw, a na końcu… podziękowanie za dzisiaj… Mam, krótko mówiąc,
przewalone. Xav mnie zabije, Julka dobije, natomiast Baśka zakopie, odkopie i
wywali na zbity pysk.
- To, w końcu, tak czy nie? – zapytał ze spokojem.
- No… tak… - przyznałem się.
Cisza.
- Stary… Co ja mam z tobą zrobić…?
- Przepraszam…
- Wiesz, że Julka cię zabije? O ile nie siebie…
- Ale ona nie musi o tym wiedzieć! – zaprotestowałem.
- Nie musi, ale ma prawo, tu nie zaprzeczysz.
- No nie…
- Powiedz mi chociaż, jak do tego, całego bagna,
doszło… - powiedział skupiając wzrok w ekranie monitora.
- No… zadzwoniła do mnie, a ja nie poznałem jej
głosu…
I tak powoli wyciągał ze mnie wszystkie fakty. Gdy
dowiedział się już wszystkiego, co chciał obiecał, że nie powie niczego Julce
i, że rano ma mnie tu nie być, bo może się nie kontrolować. Zniknąłem, gdy
tylko się obudziłem.
Drzwi od klatki były otwarte na oścież, a frontowe
nie zamknięte na klucz. Wszedłem po cichu z nadzieją, że jeszcze wszyscy śpią.
Jak się okazało nikt z mieszkańców nie szwendał się po żadnym z pięter. Powoli
wspiąłem się na swoje piętro, ściągnąłem z siebie te wszystkie niepotrzebne
ciuchy i rzuciłem na materac. Coś uwierało mnie w plecy.
- Ech… - stęknąłem.
Pogrzebałem ręką w poszukiwaniu owego dokuczliwego
przedmiotu. Okazało się, że to jakiś zeszyt… Ale, co, do jasnego Demona, zeszyt
robi w moim „łóżku”? I to w dodatku różowy?! Na okładce widniał napis:
„Pamiętnik Pieczary”. Co, do jasnego Demona, robi tu pamiętnik Julki?! Nie
miałem zamiaru go czytać… Ale niestety wypadł mi z rąk i otworzył się na
ostatnim wpisie. Co miałem zrobić? Udać, że nic się niestało? To przecież
niemożliwe! Podniosłem go i zacząłem czytać.
„Drogi
Pamiętniczku!
Juliusza,
ten idiota ze strychu, znowu nie potrafi zapanować nad własnym językiem. Znowu
wszystko zepsuł. Było naprawdę pięknie! Już prawie zapomniałam o tej całej
lasce – Oldze. Ale on musiał to zepsuć. Znowu bolało. Powiedział, że śmierdzę
gorzej niż ona. Jak mógł mnie do niej porównywać?! To było bardzo nie fair.
Uciekłam do siebie. Chwyciłam za nożyczki. Chciałam sobie ulżyć, a nożyczki
zawsze mi pomagały. Była takimi moimi przyjaciółkami obecnymi w każdej
potrzebnej chwili. Ściągnęłam z siebie te cholerne rajstopy i podciągnęłam
spódniczkę. Zobaczyłam to okropnie zmasakrowane udo. Udo zniszczone przez moje
przyjaciółki i… Nie chciałam już o tym myśleć! Pamiętniczku pomóż! Zaczęłam
krzywdzić swoją skórę. Po kilku chwilach pojawiły się cieniutkie ciemnoczerwone
linie. Ktoś zapukał do drzwi!„To ja, mogę wejść?!”. Xavery nie czekał na
pozwolenie, po prostu wszedł. Nie zdążyłam schować nożyczek ani zasłonić
biodra. Zobaczył każdą moją bliznę na nogach. Zawsze zasłaniały je rajstopy.
Cienka i pofałdowana skórka odbijała się na mojej ciemnej skórze. Już zdążyłam
ją zaakceptować. Już mi nie przeszkadza.
Podszedł
do mnie i zapytał czy mnie to nie boli… Odpowiedziałam, że już mnie nie boli…
Uklęknął
przede mną. Złapał za stopę, chciałam ja wyrwać, ale chwycił mocniej. Przytknął
usta do blizny na kostce. Ucałował ją… Delikatnie… Jakby to, że ją mam nie było
niczym złym. Potem znalazł każdy znak na łydkach, udach. Podwinął moją
koszulkę. Tam też żadna nie miała prawa się przed nim ukryć. Każda musiała
zostać pokochana… Wziął moje dłonie w swoje. Nie zapomniał też o znamionach na
rękach. Odkrył też moje znamię za uchem. Zaprotestowałam. Nienawidziłam go.
Znamię było okropne. Nieraz próbowałam pozbyć się go swoimi paznokciami.
Odciągnął moje palce od niego. Spokojnie i powoli ucałował znienawidzone
miejsce. Nie chciał przestać. Jakby się w nim zakochał… Jakby… Sama nie wiem…
Nie
wiedząc czemu rozpłakałam się…
Objął
mnie czule…
I
wypowiedział najpiękniejsze dla mnie słowa. Nigdy ich nie zapomnę… Nie mam
prawa ich zapomnieć!
„Chyba
się w tobie zakochałem. Wpadłem w to po uszy…”
Westchnął.
I think… I fell In love… Again…
Pamiętniczku”
No, po prostu, cudnie! Pocięła się! Prze jedno moje
głupie słowo. Nigdy nie pomyślałbym, że Julka może zrobić coś takiego. Przecież
jest jedną z najsilniejszych dziewczyn jakie kiedykolwiek spotkałem!
Czas do wstania mieszkańców spędziłem na czytaniu
nowej lektur i poznawaniu mojej najlepszej przyjaciółki na nowo… Nie znałem jej
od tej strony…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz