Jak widać ostatnimi czasy nic nie wrzucałam na bloga... Utknęłam z dziewczynami i nie wiedziałam, co dalej mam z nimi począć. Postanowiłam na tę chwilę je zawiesić i wszystko, co z nimi związane usunąć stąd (spokojnie, wszystko, co dotąd pisałam jest zapisane w specjalnym folderze :)).
Mam bardzo dużo pomysłów na nowe historie i mam zamiar je kontynuować właśnie tutaj :) Aż sama się ich boję, ale MAMA moim wsparciem ;)

PS. Myka nie jest żadną Miką, Majką czy czym tam jeszcze! To po prostu Myka! My-ka! Y! Nie I, Y!
Ma też ksywkę My - i tym razem nie jest to M-Y tylko My (moja po angielsku)

Dziękuję za uwagę

poniedziałek, 10 marca 2014

My First Angel (SPS) - 06


   Po przebudzeniu nie otwierałam oczu, cały czas czułam intensywny zapach mięty. Słyszałam dwa męskie głosy kłócące się o coś. Żaden nie chciał odpuścić. Brzmiały, jak dwa samce alfa walczące o samicę. Chyba nawet dużo się nie pomyliłam.
   - Musimy jej powiedzieć! Nie możemy tego trzymać w tajemnicy!
   - Ale jeżeli się dowie to będzie próbowała znowu popełnić samobójstwo!
   - To będziemy jej pilnować!
   - Już raz się prawie zabiła! Nie pamiętasz! Nie może się o tym dowiedzieć! To ją zniszczy…
   - Nawet jeśli, to nie mamy prawa utrzymywać tego w sekrecie! To w końcu jej życie, Ferr. Musisz to zrozumieć.
   „Niewiarygodne… Ferris powiedział tyle zdań…”
   Spróbowałam wstać i przy okazji otworzyć oczy. Nie dałam rady zrobić ani jednego, ani drugiego. Na domiar złego poczułam nagłą potrzebę korzystania z ubikacji oraz, co jest bardzo sprzeczne z moja potrzebą, wypić hektolitry wody.
   - Hej! – wychrypiałam przez zaciśnięte gardło.
   Żadnej reakcji. Kłótnia dalej trwała w najlepsze.
   „Nie dziwię się. Z takim cienkim głosem, kto niby miałby mnie usłyszeć”
   - Hej! – powtórzyłam, tym razem głośniej.
   Zapadła cisza. Jednak nie na długo, po chwili kłótnia rozpętała się na nowo. Przeturlałam się na bok, myśląc, że łóżko jest szeroki. Niestety, spadłam z niego. Upadek na podłogę otworzył mi oczy. Okazało się, że dzięki temu znajdowałam się bliżej drzwi. Siłą woli dźwignęłam się na nogi i podeszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam w porę się zorientowałam, że w moją stronę leci wazon i szybko zatrzasnęłam drzwi z powrotem. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Dotarło do mnie, że mógł to też być dźwięk tłuczonej czaszki, gdyby nie drzwi. Powoli otworzyłam je ponownie i wyściubiłam przez nie nos. Ferris i Zov stali wpatrzeni w drzwi.
   - W takim razie sam jej to powiedz. Wytłumacz, żeby nie próbowała się targnąć na swoje życie albo zamknij w piwnicy. Mnie nie obarczaj więcej tą odpowiedzialnością – warknął i wyszedł zamykając z hukiem drzwi frontowe.
   - O co chodzi? – zapytałam skołowana po pewnym czasie.
   Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
   - Chodź, pójdziemy zobaczyć, co tym razem puszczają w tym ogromnym pudle – ruchem głowy wskazał na ogromny telewizor. Wyciągną do mnie rękę.
   - Nie -  cofnęłam się zdecydowanie. – Chcę wiedzieć, o co tu chodzi. W końcu to ja zostałam porwana, a nie ty! – objęłam się ramionami.
   Popatrzył na mnie. Z oczu zniknęła mu radość. Westchną coś pod nosem i ruszył w stronę salonu. Tylko obserwowałam, kiedy rozwalił się na kanapie. Zza poduszki wyciągną pilota. Latał po kanałach, jak wariat. Dalej stałam w progu sypialni. Moich uszu dobiegły odgłosy walki.
   - No chodź, przecież nie będziesz tam stała cały czas – powiedział. – No wiem, że chcesz tu przyjść. Chodź! – zagarnął na mnie ręką. – No nie daj się prosić!
   Przyczłapałam do kanapy. Usiadłam na jej skraju, byle jak najdalej od niego. Prychnął pod nosem. Wszystkie mięśnie miałam napięte, a na każdy jego ruch się wzdrygałam. Z każdym ciosem na ekranie, relaksowałam się coraz bardziej. Aż w końcu przyjęłam podobną pozycję, co Zov.
   Zaczęły się reklamy.
   - Mógłbyś mi w końcu powiedzieć, o co wam chodzi? Chciałabym już iść do domu, wziąć prysznic i zgłosić was na policję. Moja lista zrobienia stu rzeczy przed śmiercią skróciła się do trzech – mruknęłam ziewając.
   - Wszystko w swoim czasie. Jeszcze się wszystkiego dowiesz. Na tę chwilę ciesz się wolnością umysłu – zatoczył łuk dłońmi.
   - To możecie mi wysłać list z więzienia. Ja zadzwonię na policję, was zamkną w jednej celi i napiszecie mi list, jak to się żyje z mordercami pod jednym dachem – powiedziałam z nadzieją w głosie. – Chciałabym was zobaczyć za kratkami w pomarańczowych strojach więziennych – rozmarzyłam się.
   - Nie, raczej pomarańcz to nie mój kolor. Gryzłby się z włosami – mrukną przyglądając się ich końcówkom.
   - To możecie mnie odstawić do domu, ja się nie pogniewam. Naprawdę. Nigdzie nie zadzwonię. Będę udawać nastolatkę obrażoną na cały świat, która postanowiła nie wracać do domu przez… Ile ja już tu siedzę?
   - Dwa dni.
   - …Przez dwa dni. Co ty na to? – zaproponowałam już trochę mniej przekonana moją szansą na ucieczkę.
   - Ja to może i bym cię wypuścił, ale Ferr mnie za to zabije. Więc lepiej zrezygnuj z planów ucieczki. I tak by Cię znalazł prędzej lub później.
   Kompletnie zrezygnowana przewiesiłam głowę przez oparcie kanapy.
   - To może chociaż prysznic?
   - Na wprost i w prawo. Obok drzwi frontowych. Nawet nie próbuj ich otwierać. Prędzej połamiesz sobie paznokcie, niż się dobierzesz do zamka.
   Wstałam i poszłam do łazienki. Przed zamknięciem drzwi uświadomiłam sobie, jak małe jest to pomieszczenie. Otworzyłam je na całą szerokość.
   - Mam prośbę! – krzyknęłam w głąb mieszkania.
   - Słucham!
   - Ja… Ja zostawię drzwi otwarte na oścież! Mógłbyś się nie kręcić w pobliży i mnie nie podglądać? Byłabym wdzięczna!
   - Haha! Podglądanie dziewczyn kiedy biorą prysznic jest moim męski obowiązkiem! – prawie słyszałam jego uśmiech.
   - Spróbuj tylko…
   - Dobra, dobra. Nawet się tyłka nie ruszę. Ech, kocham klaustrofobiczni.
   Poczułam, że mogę mu zaufać. O dziwo w łazience zmieścił się zlew, ubikacja, duża szafka przepełniona damskimi(!)  i męskimi kosmetykami, prysznic oraz wanna na ślicznych nóżkach przypominających lwie łapy z ostrymi pazurami. Pogrzebałam w szafce. Znalazłam w niej ręcznik. Zrzuciłam z siebie dres i napuściłam gorącej wody do wanny. Dolałam też miętowego płynu do kompieli.
   „Skoro mam tu trochę zabawić, muszę się przyzwyczajać do luksusu.”
   Kiedy wanna zapełniała się wrzątkiem, ja przyjrzałam się swojej twarzy w lustrze nad umywalką. Grzywka była wywinięta do góry. Nad prawą brwią miałam rozcięcie wielkości małego palca otoczone okropnym fioletowym siniakiem. Krew była roztarta po całej prawie połowie twarzy. Pewnie stało się to, gdy spała. Lewe ucho miało dziurki po ostrych zębach Ferris’a. Westchnęłam. Powoli weszłam do wanny. Położyłam się rozkoszując gorącem wody. Zanurzyłam się po samą szyję. Zmyłam z siebie zaschniętą krew. Umyłam dredy i rozkoszowałam się chwilą relaksu. Zapomniałam o tym, że jestem porwana, zamknięta w cudzym mieszkaniu z obcym facetem i siedzę w wannie z otwartymi no oścież drzwiami w nadziei, że nikt tu nie zajrzy, gdy nagle przypomniałam sobie o Wolbordzie.

   „Gdzie jesteś Wolbord?”


_________
Rozdział niesprawdzony!

My First Angel (SPS) - 05


   Zasłonił swe usta dłonią. Zrobił krok w moją stronę. Za szybko odsunęłam się na stołku barowym i wylądowałam na ziemi. Podbiegł do mnie. Odczołgałam się od niego, przez co uderzyłam głową w wysepkę. Podszedł jeszcze trochę bliżej. Ukląkł przede mną i delikatnie dotknął mojego czoła. Skrzywiłam się z bólu, gdy uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie mam ranę w tym miejscu. Patrzył na ranę w skupieniu. Okulary zjechały mu na czubek nosa. Poprawił je długim palcem. Docisnął lekko palce do rany. Przeszył mnie delikatny dreszcz. Usłyszałam szurnięcie, więc spojrzałam w górę. Przybyły położył się na blacie i patrzył na nas z góry.
   - Ferris, daj spokój. Dziewczyna się tylko niepotrzebnie stresuje – prychnął wstając do skwierczącej jajecznicy. – Kurde! Nie przeszkadza Ci, że jest lekko przypalona? Pewnie nie – odpowiedział na swoje pytanie.
   Dalej patrzyłam Porywaczowi Ferrisowi w oczy. Przebłysła w nich troska, podobnie jak wcześniej w szkole. Przybliżył twarz do mojej. Znieruchomiałam. Ustami delikatnie musną moją ranę, a językiem niepostrzeżenie po niej przejechał. Serce zaczęło mi bić mocniej, szybciej, jakby ono też chciało uciec. Wyprostował się bez pośpiechu cały czas patrząc w moje oczy. Na ustach zostało mu trochę mojej krwi. Nagle zapragnęłam ją wytrzeć. Wyciągną do mnie swoją rękę. Złapałam ją. Pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało w podzięce. Jego wzrok rozpromieniły iskierki radości. Zobaczyłam w nim dziecko z biednej rodziny, które właśnie dostało tabliczkę najlepszej czekolady. Rozpromieniony patrzył to na mnie, to Przybyłego.
   Pomógł mi z powrotem usiąść na stołku. Rozanielony spoczął obok mnie. Patrzyłam przed siebie i wierciłam na siedzeniu niemiłosiernie. Ciężko było mi czuć się w tej sytuacji komfortowo. Po chwili wylądowały przed nami talerze pełne żółtej breji. Mój towarzysz od razu zabrał się do jedzenia. Wygląd potrawy mu nie przeszkadzał. Chyba nawet mu smakowało. Nabrałam trochę na widelec. Okazało się, że jest przepyszna. Po mojej drugiej stronie usiadł Przybyły. Zawartość naszych talerzy znikła w ekspresowym tempie. Ferris zebrał je i zajął się zmywaniem.
   - Smakowało? – zapytał długowłosy.
   Pokiwałam głową. Nie mogłam odpowiedzieć, ponieważ usta miałam zapełnione jajecznicą.
   - To dobrze – uśmiechnął się szeroko. – A tak w ogóle to jestem Zov.  Ty podobno to Mika, zgadza się? – wyciągnął rękę w moją stronę.
   - Myka – poprawiłam i potrząsnęłam jego dłonią.
   - Dużo o tobie słyszałem od tego chłodnego typka – kiwnął głową w stronę Ferrisa. Ten się do nas odwrócił i uśmiechną. Mokre naczynia położył obok zlewu. Nie wycierał ich, co bardzo mnie zdziwiło, tylko położył i zostawił. Zauważyłam, że krew na jego ustach wyschła i popękała. Zapragnęłam ją zdrapać. Powstrzymał mnie tylko strach i kuchenna wysepka.
   Przeciągnęłam się.
   „Chyba na razie mi nic nie zrobią”
   - Co ja tu właściwie robię? – zapytałam.
   - Jak to co? Zostałaś porwana – uśmiechnął się Zov.
   - Tyle to i sama wiem. Ale czemu? Co ja znowu takiego zrobiłam? Nie mogliście po prostu przyjść powiedzieć: „ zadarłaś ze złą mafią, oddawaj pieniądze!” i byłoby po sprawie! Nie musieliście nikogo prywać!
   - Ferris, zobacz! Laska odzyskuje rezon! Haha! Dobre, dobre. A myślałem, że z niej taka cicha myszka – uśmiechnął się do mnie.
   - Sam jesteś cicha myszka – warknęłam. – Dalej nie odzyskałam odpowiedzi na pytanie. Czemu, u diabła, tu jestem? Czym zgrzeszyłam tym razem?
   - Tym kolczykiem, co go ukryłaś przed rodzicami… - mruknął patrząc w ścianę za moimi plecami.
   - Jak się ze mną rozmawia, to się na mnie patrzy! – podniosłam głos. Momentalnie na mnie spojrzał.
   - Myszka pokazuje pazurki – wyszczerzył się.
   - Nie drażnij się z nią – syknął Ferris.
    Nie wiadomo jak, ale od razu znalazł się przy mnie i odgrodził mnie od Zova ramieniem. Lekko zaskoczona cofnęłam się na krześle. Nie wiedziałam, że on stoi za mną. Plecami oparłam się o niego. Przycisną mnie do siebie jeszcze bardziej. Na skórze poczułam szybkie bicie jego serca. Byłam zdezorientowana…
   - Ferr, luzuj trochę. Tylko żartowałem – powiedział z uśmiechem.
   Byłam wściekła.
   „ Jak można tak unikać odpowiedzi na moje pytanie! Przecież zostałam porwana, więc chyba coś mi się należy?!”
   Nie histeryzuj tak słonko. Jeszcze wszystkiego się dowiesz.
   Sparaliżowało mnie (już któryś raz w tym dniu). Gotowało się we mnie.
   - Puść mnie… - warknęłam.
   Spojrzał na mnie, jakby nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
   - Puszczaj, ty porywaczu! – wrzasnęłam.
   Przysunął się jeszcze bliżej. Jego usta pełne ostrych zębów, niemalże dotykały mojego ucha. Przeszył mnie dreszcz na myśl o jego kłach zaciskających się wokół mojego narządu słuchu.
   - Nie rozumiem… - mruknął. Zov tylko się nam przyglądał.
   Zęby Ferrisa zbliżały się do mojego ucha. Byłam coraz bardziej przerażona. Poczułam jego ciepły oddech na cienkiej skórze. Po chwili zacisnął swoje zęby mocno. Pisnęłam. Nic nie rozumiałam. Najpierw się o mnie martwi, potem porywa, następnie ratuje przed docinkami Zova, a na koniec kryzie. Zaczynam tracić orientację. Zaciskał swoją szczękę coraz bardziej.
   - Rozkazuję Ci natychmiast mnie puścić! – wykrzyknęłam.
   Poczułam ciepło na uchu.
   - Ferris, puść ją. Ona Ci rozkazuje, tu nie ma żartów – mruknął Zov.
   Puścił mnie. Wstałam i zaczęłam się rozglądać za drzwiami.
   - Myka, spokojnie. Wszystko Ci wytłumaczymy, ale w swoim czasie. To nie takie łatwe – Zov próbował mnie uspokoić.
   - Nie! Ja nie chcę już nic wiedzieć. Po prostu mnie wypuśćcie! Nikomu nic nie powiem. Rodzice się martwią. Ja coś im nakłamię. Błagam! – zawyłam.
   - Z chęcią bym cię wypuści, ale nie mogę. Przykro mi.
   „Widzę!”
   Ruszyłam pędem w stronę utęsknionych drzwi.
   Nie tak szybko!
   Złapał za kark mnie tuż przed nimi. Uderzył moją głową tak mocno, że zrobiło mi się ciemno prze oczami.
   Przepraszam, ja nie chciałem…

   Straciłam przytomność.

_____________
Oczywiście rozdział niesprawdzony, bo jakby mogło być inaczej :)

piątek, 7 marca 2014

My First Angel (SPS) - 04

Obudziłam się na dużej, skórzanej kanapie. Nogi i ręce miałam rozwiązane, lecz mimo to pozostały na nich przetarcia. Dotknęłam ich i cicho syknęłam. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w wielkim i bogato wystrojonym lofcie. Spróbowałam wstać, niestety nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i szybko opadłam na sofę z powrotem. Gdy przestało mi wirować przed oczami uniosłam się lekko na łokciach. Spojrzałam przez okno znajdujące się pod sufitem. Było otwarte na oścież.
   „ To jest moja szansa!”
   Powoli wstawałam dalej. W końcu mogłam ustać na własnych nogach. W pośpiechu doczłapałam się do szafki stojącej pod obiektem mojej wolności. Sprawnie wsunęłam się na niewysoki mebel ze starego drewna. Strąciłam z niego jakieś malutkie zdjęcie. Wystraszyłam się, że zaraz ktoś przyjdzie. Z niespodziewaną łatwością dosięgłam do parapetu. Spróbowałam podciągnąć się na rękach. Przechyliłam się brzuchem przez nie i dotarło do mnie jak wysoko się znajduję. Co prawda mam okropny lęk wysokości.
   Nagle coś połaskotało mnie w bosą stopę. Ze strachu przeniosłam swój środek ciężkości na tę część ciała, która znajdowała się za oknem. Poczułam jak przechylam się przez nie i zaczynam spadać. Dredy obijały mi twarz, choć nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Byłam przerażone, jak małe dziecko w obliczu kłócących się rodziców. Czyjaś ręka gwałtownie złapała mnie za kostkę i wciągnęła mnie do środka.
   O nie kochanie, nigdzie się nie wybierasz. Nie beze mnie.
   Sparaliżowało mnie ze strachu. Zamknęłam oczy. Dałam się ściągnąć z komody i zanieść na kanapę. Gdy już mnie położono powoli otworzyłam oczy. Ukazały mi się usta rozciągnięte w szaleńczym uśmiechu z wystającymi ostrymi zębami. Na ten obraz od razu skuliłam się i odwróciłam do niego plecami. Wtuliłam twarz w skórzane oparcie. Palcami z nerwów zaczęłam ciągnąć za równo przyciętą grzywkę. Poczułam powiew zimna na karku. Usłyszałam szelest, a po chwili coś ciężkiego i ciepłego wylądowało na mnie. Wzdrygnęłam się.
   - Głupia… Myślałem, że będziesz ciekawsza… - mruknął.
   Zawstydzona skuliłam się jeszcze bardziej. Do moich uszu dobiegł cichy odgłos kroków stawianych na czarnych drewnianych panelach. Szurnięcie, skrzypnięcie i stukot otwieranej klapy pianina. Zdumiały mnie spokojne dźwięki. Rozpoznałam kilka naprawdę wyjątkowych utworów, które znał mało kto. Zastanawiało mnie, jak ktoś o tak ostrych zębach mógł grać tak delikatne nuty. Muzyka towarzyszyła mi, aż do momentu zaśnięcia, a nawet dłużej.


    Stałam na dachu wysokiego budynku. W niektórych miejscach brakowało dachówek. Spojrzałam w dół. Od razu zakręciło mi się w głowie. Odruchowo cofnęłam się od niebezpiecznej krawędzi. Uderzyłam o coś, chyba balustradę. Odwróciłam się by sprawdzić czy jest jakieś zejście. Desperacko szukałam wzrokiem za schodami, drzwiami liną – czym kol wiek, co sprowadziłoby mnie bezpiecznie na dół. Na jednej z krawędzi zauważyłam wieżyczkę, a na niej kamiennego gargulca. Zorientowałam się, że stoję na dachu najwyższej katedry w kraju.
   - POMOCY! – krzyknęłam przerażona.
   - Nikt Ci nie pomoże. Sam o to zadbałem! – usłyszałam. Zanim zostałam popchnięta przez dwie duże ręce spostrzegłam wysokiego mężczyznę z szerokim psychotycznym uśmiechem ukazującym rząd ostrych zębów.
   To musiał być ten chłopak od ławki, okularów, gorsetu i porwania.
   On chce mnie…

   - Wstawaj! Ile można spać?! Ach, ci ludzie! – usłyszałam warczenie i ktoś szturchnął mnie stopą w plecy. – O laska! Idź się zobacz w lustrze! Haha! – ktoś się ze mnie śmiał, gdy usiadłam lekko nieprzytomna. Popatrzyłam na nowego przybysza. Był bardzo wysoki podobnie, jak ten, który mnie porwał. Wystraszona wcisnęłam się w ramię kanapy. – O Jezu! Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć! – Przysunął się i od razu odsunął tak, że jego długie włosy zasłoniły mu twarz. Już chciałam zacząć ciągnąć moją grzywkę, ale zorientowałam się iż nie mam jej na czole. A to znaczy, że... Moja grzywka była w istnym nie ładzie!
   - Eek! – pisnęłam.
   Przybysz uśmiechnął się do mnie przymilnie. O dziwo nie zobaczyłam jego ostrych zębów. Podszedł do mnie i wyciągną swoje długie ręce w moja stronę. Zdezorientowana tylko patrzyłam na niego. Potraktował to jako pozwolenie do dalszego działania. Jedną ręką złapał mnie pod kolanami, a drugą za plecami. Sapnęłam spłoszona. Przyciągną mnie do siebie stanowczo, mimo że strasznie się wierciłam w celu uwolnienia.
   - Nie wierć się tak, bo upadniesz- powiedział ze śmiechem.
   Nie słuchałam go, tylko patrzyła na okno zamknięte na kłódkę. Zrezygnowana rozluźniłam napięte do granic możliwości mięśnie i opadłam w jego ramiona. Zanim odwróciłam głowę dostrzegłam jeszcze zdjęcie, które prawdopodobnie spadło z mojej winy. Przedstawiało stojących pięciu mężczyzn o podobnym wzroście. Wszyscy byli bardzo wysocy. Wyglądało na to, że są sobie bliscy. Niewiadomo czemu, ale się uśmiechnęłam. Był na nim Porywacz i Przybyły. Przybyły  przycisną mnie do siebie jeszcze bardziej. Miał na sobie podartą koszulkę z wyciętym głębokim dekoltem, przez co policzkiem szorowałam po jego nagim torsie. Był bardzo… zimny.
   Przeniósł mnie do kuchni i posadził na wysokim stołku barowym przy wysepce.
   - Na co miałabyś ochotę? – zapytał podchodząc do lodówki. – Właśnie zrobiłem zakupy, więc jest prawie wszystko.
   Siedziałam cicho i rozglądałam dookoła.
   - Korzystaj póki możesz – zachęcał mnie dalej.
   - Nie jestem gło… - zaczęłam stanowczo, lecz przerwało mi burczenie mojego brzucha.
   Krztusił się swoim śmiechem, ale mimo wszystko próbował się opanować. Kiedy w końcu mu się udało, zapytał:
   - Jajecznica?
   Zrezygnowana pokiwałam głową.
   Przybyły cały czas gadał. Nie słuchałam go ani przez chwilę. Cały czas obserwowałam, co robi w obawie, że dorzuci do jedzenia jakąś truciznę. Nagle poczułam taki sam chłód na karku, jak wcześniej. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał Porywacz z tym okropnym uśmiechem na ustach.

   Przypomniałam sobie swój sen…

____________
Uwaga!
Rozdział niesprawdzony!