Zdążyłam przeczytać całą książkę i
przetłumaczyć Willemu, niektóre poematy, gdy przyszła reszta znajomych z ruin.
Dziś mieliśmy po prostu pogadać bez żadnych narkotyków, rytuałów czy też
alkoholu. Niestety nie zapowiadało się na to. Towarzystwo przyszło już lekko
podchmielone. Kiedy Will to zobaczył od razu wstał i podszedł do laski jointem
w ręce. Skrzywiłam się trochę. Nigdy nie lubiłam tej strony ludzi z ruin. Wszyscy
chcieli tylko pić. Nikomu nie zależało specjalnie na rozmowie. Mimo to prawie
wszyscy dobrze się znaliśmy i często urządzaliśmy tu sobie mały pokaz tańca.
- Hej! My! Zatańczymy? – zawołała dziewczyna
od jointa.
Uśmiechnęłam się.
- Pewnie! – szybko wstałam.
Ktoś puścił mieszankę MSI z telefonu.
Uwielbiałam ich. Dziewczyna złapała mnie za rękę i zakręciła mną piruet. W
odpowiedzi puknęłam ją biodrem. Po chwili znalazłyśmy wspólny rytm i zaczęłyśmy
chichotać z min niektórych młodych mężczyzn. Nie musiałyśmy czekać długo by
przyłączyły się do nas inne dziewczyny. Chłopcy zwariowali. Przed nimi kłębiły
się śliczne dziewczyny próbujące być, jak wampirzyce. Musiało nam to wychodzić
całkiem nieźle, ponieważ uśmiechy na ich twarzach były coraz szersze. W końcu
przyłączyli się i pierwsi śmiałkowie. Jeden podszedł i do mnie, ale szybko
odbił mnie kolejny. Nie mogłam sobie nawet spokojnie potańczyć. Ktoś pociągnął
mnie za dreda. Odwróciłam się by sprawdzić, o co chodzi.
- Idziemy… Jestem głodny! – powiedział
Wolbord.
- Nie widzisz, że próbuję zapomnieć o tobie
i wszystkim, co z tobą związane?!
- Już dość. Jestem głodny, a jeżeli ja to ty
też! Idziemy!
Odwróciłam się bez słowa i cmoknęłam swojego
partnera. Odszukałam w tłumie Willego i puściłam do niego oko. Przeszłam przez
tłum obijających się o siebie ciał. Złapałam za torbę i po cichu zaczęłam się
oddalać. Dopiero przed domem poczułam, jaka jestem głodna. Pchnęłam drzwi, jak
zwykle otwarte.
Mieszkanie było puste. Rodzice pewnie poszli
na kolację albo coś podobnego. Popędziłam do kuchni. Z jakiejś szafki
wyciągnęłam ciasteczka. Wolbord postawił wodę na herbatę.
„No proszę, jednak potrafi być przydatny”
- Głupia… - mruknął, a w tym samym czasie
głośno zaburczało nam w brzuchach.
- Sorry… Ale chyba dzisiaj nie chce mi się
robić kolacji, a tym bardziej obiadu. Ciasteczko? – zapytałam machając mu przed
nosem otwartym już opakowaniem.
Westchnął coś pod nosem, ale mimo to wziął
ciastko. Z innej szafki wyciągnęłam dwa kubki i włożyłam do nich saszetki z
truskawkową herbatą – jedyną jaka jest dostępna w tym domu. Zalał je milcząc,
podał mi jeden, drugi natomiast chwycił w obie ręce i wypił jednym tchem.
Wrzątek. Często tak robił, ale nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Wszystko
zagryzł kolejnym ciastkiem. Upiłam malutki łyczek i patrzyłam na niego.
Przeszedł koło mnie by włączyć telewizor w salonie.
- Śmierdzisz! – krzyknęłam. – Mógłbyś się w
końcu umyć! Zrobiłbyś coś porządnego dla środowiska!
Nic nie odpowiedział. Znowu siedział cicho.
- Wolbord, no co jest? Jakiś cichy ostatnio
jesteś. Zazdrosny? Zły? O co chodzi?
Przełączył na jakiś kanał z całującą się
parką na pierwszym panie. Oho, zaraz skończą w łóżku.
- Zachowujesz się jak głupia, obrażona
nastolatka – mruknęłam. – Masz okres czy może jakieś inne gówno?
- Zamknij się…
„O! Jest jakaś reakcja”
- Jesteś beznadziejna…
- Idiota!
Odwróciłam się i poszłam na piętro, do
swojego pokoju. Był… przyzwoity. Starałam się w nim trzymać porządek, niestety
nigdy mi to nie wychodziło. Na półkach od zawsze stało mnóstwo książek, a pod
łóżkiem leżała brudna bielizna. Popatrzyłam na ściany zapisane cytatami,
tekstami piosenek i wierszami. Westchnęłam i padłam na łóżko.
„Czemu akurat ja?”
Westchnęłam. Sięgnęłam ręką w stronę laptopa
spoczywającego w nogach łóżka. Włączyłam go i poczekałam ruski rok, aż w końcu
zdecyduje się w pełni odpalić. Zanim załadowała się moja poczta zdążyłam
rozwiązać gorset, zdjąć wszystkie niepotrzebne ciuchy i wskoczyć w „roboczy”
dresik. Dostałam wiadomość od Willa. Pytał czemu tak szybko sobie poszłam.
Zachęcał mnie do powrotu, pisząc, że dopiero wszystko się rozkręca. Mruknęłam
coś pod nosem. Szybko odpisałam, że nie mam najmniejszej ochoty już nigdzie
dziś wychodzić, że jestem już w piżamie i mam zamiar przeczytać kolejną
książkę. Ten natychmiast odpisał, że szkoda, ale trudno, może następnym razem.
Prychnęłam zdegustowana tą jakże szybką zmianą zdania i ze stoickim spokojem
czekałam, aż załadują się kolejne strony w przeglądarce. Pogrzebałam jeszcze
trochę w sieci, jak zwykle nie znalazłam niczego, co przykułoby moją uwagę.
Zrezygnowana odstawiłam laptop na parapet, włączyłam swoją ulubioną play listę pełną
przeróżnych piosenek i utworów.
Zwlekłam się z łóżka i zaczęłam poszukiwania
mojego jedynego lakieru do paznokci. Oczywiście zniknął w otchłani mojej
jaskini.
- Myka… - usłyszałam jęknięcie Wolborda.
- Nie teraz, nie widzisz, że jestem zajęta? –
warknęłam przerzucając stertę brudnych skarpetek na drugą stronę pomieszczenia.
Do moich uszu dobiegło stuknięcie stawianego
lakieru na biurku.
- Tego szukasz? – zapytał chłopak od ławki,
okularów i gorsetu.
- Tak dzięki… Chwila… Co ty tu, u diabła,
robisz?!
Zapadła cisza.
„Skąd wie, że tu mieszkam?!
Czemu nie usłyszałam, jak tu wchodził?! Gdzie, do jasnej Anielki, jest Wolbord
kiedy go potrzebuję?!”
- No
cóż… - mruknął. Po chwili uśmiechnął się piekielnie ukazując swoje ostre zęby.
- O, co chodzi… - pisnęłam.
Uśmiechnął się szerzej. Zza pleców wyciągną
ciemną chustę. Zasłonił mi nią oczy. Zaczęłam się szamotać. Chyba uderzyłam go
w brzuch, ponieważ syknął przeciągle.
Odwrócił mnie szybko i pchnął. Uderzyłam głową o ciężką ramę łóżka.
Zaskomlałam z bólu. Próbowałam go kopnąć w nogę. Niestety, widocznie stał w
rozkroku. Mocno złapał mnie za nadgarstki.
„Pewnie zostanie mi po tym siniak…”.
I to nie jeden…, syknął głos w mojej
głowie. Nie był to głos Wolborda, lecz…
Związał mi ręce i nogi. Podniósł, a mnie
zakręciło się w głowie. Już nie wiedziałam, którą stronę pokoju jestem
odwrócona twarzą. Przerzucił mnie sobie przez ramię. Jego chudy bark wbijał mi
się w żołądek. Ruszył gdzieś, chyba w stronę drzwi. Miauknęłam coś o tym, że
zaraz zwrócę herbatę i stare ciastka. W odpowiedzi podrzucił mnie na ramieniu,
przez co uderzyłam głową ponownie, tym razem w sufit.
„Pięknie, chyba właśnie zostałam porwana.”
Poczułam podmuch zimnego powietrza na gołych
łopatkach, przeszył mnie dreszcz. Usłyszałam ciche kliknięcie. Sekundę później
leżałam z nogami i rękami wygiętymi pod dziwnym kątem na tylnym siedzeniu
samochodu. Wnętrze było przesiąknięte ostrym zapachem mięty i starymi
książkami.
Ruszył z piskiem opon i zawiózł mnie w
nieznane.
___ ___ ___